czwartek, 21 sierpnia 2008

Rol i spirytyzm


Gustaw Adolf Rol (1903 - 1994) - uważany przez wielu parapsychologów za największego jasnowidza XX wieku - zawsze rygorystycznie powstrzymywał się od zakładania grup czy organizacji, ale koła jego przyjaciół nadal propagują jego idee. Był on człowiekiem zarówno wrogim spirytyzmowi, i nie można o tym zapominać, gdy zajmuje się zagadnieniami, dla których inspiracją były doświadczenia parapsychologiczne. Fenomeny paranormalne Rola fascynowały całe pokolenia, poruszały i zachwycały wielkich tego świata. Wielu z tych, co znał Rola, wspomina go jako człowieka uczciwego, bezinteresownego, który nigdy nie żądał pieniędzy, przeciwnie: szczodrze wspierał te akcje dobroczynne, które leżały mu na sercu. Rol zatrzymał się na marginesie akademickich badań parapsychologicznych, dlatego dziś nie mamy badań naukowych nad fenomenem Rola, w rodzaju tych, które przeprowadzono na uniwersytecie kalifornijskim, oraz w innych miejscach, nad działalnością innych wielkich jasnowidzów XX wieku.

Poza tym Rolowi przeszkadzali ci, którzy interesowali się wyłącznie jego "fenomenami". W 1975 roku pisał: "Po tak długim czasie niczego w was nie ukształtowałem; jedynie wypełniłem wiele godzin waszej nudy, dałem wam przedstawienie (...). Mogliście przynajmniej zrobić mały wysiłek, by pójść w moją stronę, albo co najmniej w kierunku tych wzniosłych rzeczy, które pokazuję wam: ślepcom i egoistom, obojętnym na to, co ma miejsce" (Gustavo Rol: Scritti per Alda, Turyn 1999, pod red. Giuditty Dembech). Czym były te "wzniosłe rzeczy", które Rol "pokazywał"? Rol lubił mówić, że jego nauczanie będzie bardziej znane dopiero po jego śmierci, i rzeczywiście ostatnio opublikowano wiele nowych dokumentów, choć oczywiście nie wszystkie. Rol deklarował się jako wierzący i praktykujący katolik; wśród jego zwolenników znajdowało się również wielu katolików (niektórzy z nich bardzo sławni).

Nie wydaje się, ponadto, że można zaliczyć Rola do obszernej grupy reinkarnacjonistów, mimo że jego liczni admiratorzy uważają go za wcielenie Karola Wielkiego i Napoleona, ponieważ świadectwa na temat jego poglądów na ten temat są niejasne. Nauczanie Rola skupia się na pojęciu "inteligentnego ducha", jako tego, czym w najpełniejszym sensie tego słowa jesteśmy, i co zostaje na Ziemi po śmierci. Jasnowidz z Turynu gardził z pewnością zwykłymi, "wulgarnymi" seansami spirytystycznymi', a jeszcze bardziej zarabiającym w ten sposób medium. Jednak nie wykluczał on możliwości, że "duchy inteligentne" mogą ukazywać się z "niewidzialnych królestw", i dlatego uczestniczył w tym, co nazywał "seansami", jeśli uznawał, że są wolne od niebezpieczeństw, jakie niesie ze sobą spirytyzm prymitywny. Rol niszczył sprawozdania z tych seansów, właśnie po to, aby nie przyczyniały się do rozpowszechniania spirytyzmu uznawanego przez siebie za niebezpieczny. Coś jednak pozostało. Giuditta Dembech przytacza w cytowanym powyżej dziele, w związku z wierszem Rola pt. La ruelle des chats, jego odręczną notatkę, na temat pochodzenia wiersza: "poezja napisana przez inteligentnego ducha afgańskiego studenta żyjącego w Paryżu. Seans w domu Visca, 11-12 styczeń 1975 roku". W związku z tym seansem, Rol pisze, że: "jednocześnie, jak w poprzednim seansie (kilka dni wcześniej), duch inteligentny Francisco Goya wykonał rysunek leżącej kobiety (w poprzednim seansie Goya narysował portret hrabiny z Alby".

Błędem byłoby uznać Rola po prostu za spirytystę; nie tylko dlatego, że zachowywał dystans wobec spirytyzmu (twierdził, że: "jest w nim trochę prawdy (...) zbyt mało jednak, aby stał się doktryną", G.A. Rol, Io sono la grondaia..., Florencja 2000). Pojęcie ducha inteligentnego odnaleźć można, poza tradycją spirytystyczną, w środowisku teozoficznym i różnych nurtach anglo - amerykańskiego New Thought. Według Rola duch inteligentny żyje w wiecznej teraźniejszości: "Jabłko, które Kowalski jadł 16 lipca 1329 roku nadal istnieje, nie mniej niż wówczas, gdy wisiała na gałęzi jabłoni i jeszcze wcześniej, zanim powstało drzewo; 16 lipca 1329 roku jabłko nie przestało istnieć, ponieważ we wszystkim, co się kumuluje, każda rzecz pozostaje w działaniu. Jako, że Bóg i jego myśli są tym samym, odseparowany aspekt tej rzeczy zmodyfikować jej natury. Bóg jest wieczny i niewyczerpany, wszechmogący i wielokształtny, a my, którzy jesteśmy częścią Boga, jesteśmy tym samym co On".

Zbieżność ze światem "akashicznym" załorzyciela Anropozoficznego Towarzystwa Rudolfa Steinera (1861 - 1925) - bardziej niż z teozofią, której analogie z myślą Rola zostały zauważone już przez jego brata Carlo (1897 - 1978), który w Buenos Aires uczestniczył w spotkaniach Argentyńskiego Towarzystwa Teozoficznego - wydaje się być szczególnie ewidentna. Sam Rol określa Steinera, jako "być może pierwszego człowieka, który zdołał się wyzwolić", a samą antropozofię określa mianem czystą nauką ducha, w taki sam sposób, w jaki nauka naturalna jest nauką natury". Nawet jeśli Steiner, "wynalazca nauki antropofizycznej", otworzył według Rola "jedynie odrobinę (...) ciężką, granitową bramę, która oddziela żyjącego człowieka od świata objawień, które są jego przeznaczeniem". Rol, wolny duch, nie może zostać przypisany do myśli Towarzystwa Antropofizycznego (do którego nie należał), a jego podejście do zjawisk parapsychicznych jest oryginalne i jedyne w swoim rodzaju, oraz ma ogromny wpływ na cały obszar badań tych zjawisk ww Włoszech.

źródło: http://www.censur.org/

wtorek, 19 sierpnia 2008

Historia Coco'






Wywiad udzielony, aby opowiedzieć o tym, co nam się przydarzyło i czego jeszcze Wam nie opowiedziałem.

Claudio Pisani.

Lauria, jesień 1998 rok.


Lauria położona jest między górami parku Pollino, niedaleko od śniegów Sirino i zachwycającego swym pięknem morza Maratea. Tamtejsza ludność nie wyszła jeszcze z szoku wywołanego wrześniowym trzęsieniem ziemi. Niektóre drogi są zamknięte z powodu ryzyka osunięcia ziemi, jednak nasz przyjaciel, dr Claudio Pisani, nie wydaje się tym przejęty.
-Co najwyżej obawiam się o żonę i córkę - wyznaje. - Nie postępowały one ze mną na drodze rozwoju duchowego. Tak wiele czytałem o śmierci, czy raczej "przejściu między wymiarami", że nie boję się tego, jak kiedyś.
Zapowiada się długa historia, więc siadamy wygodnie w salonie, przy kominku. Na zewnątrz jest zimno, w okolicznych górach spadł już śnieg

Dziennikarz: Dr Pisani, jak godzi pan zainteresowanie parapsychologią z praktyką lekarską?

Pisani: Przede wszystkim mówmy sobie po imieniu. Nie podobają mi się tytuły uniwersyteckie, gdyż wszyscy jesteśmy duchami wcielonymi na krótki czas w tym wymiarze fizycznym. Nasza wiedza wykracza daleko za tę, którą określają tytuły naukowe, poza tym wobec Boga jesteśmy wszyscy równie godni szacunku. Aby odpowiedzieć na Twoje pytanie muszę cofnąć się pamięcią do okresu dzieciństwa, dlatego postaram się być jak najbardziej zwięzły. Kiedy miałem 5 lub 6 lat, bardzo się przestraszyłem, słysząc od mojej matki o 3 Tajemnicy Fatimskiej. Lęk przed zbliżającym się końcem świata pozostał ukryty gdzieś w mojej podświadomości i powrócił w czasach "niedoszłej 3 wojny światowej" związanej z kryzysem rakietowym na Kubie. Wydawało mi się, że najbardziej prawdopodobną przyczyną ogólnoświatowej zagłady jest wojna nuklearna. Lubiłem wówczas czytać książki fantastyczno - naukowe, dlatego wiedziałem czym jest broń nuklearna i jakie skutki przynieść może jej użycie - stąd brało się moje przerażenie.
Pamiętam, że przez dwa lub trzy dni nieustannie się modliłem. Byłem bardzo szczęśliwy i poczułem ogromną ulgę (podobnie jak wszyscy inni), kiedy doszło do nieoczekiwanego, pozytywnego zakończenia kryzysu. Jednak myśl o śmierci nie opuściła mnie nawet w okresie dojrzewania. Kiedy miałem 18 lat zmarła ukochana ciocia Maria, jedyna siostra mojej mamy, do której byłem bardzo przywiązany. płakałem przez całe nabożeństwo pogrzebowe i jeszcze wiele dni po nim. To wówczas zacząłem myśleć, że jeśli duch żyje po śmierci ciała, to musi istnieć sposób, by nawiązać kontakt z naszymi drogimi zmarłymi. Ale jak to zrobić? Jasnowidze nie budzili we mnie dużego zaufania, być może dlatego, że mój ojciec zawsze był pozytywistą (on tez był lekarzem) i z trudem akceptował praktyki religijne, oraz wszystko, co wiązało się z światem pozagrobowym. Oczywiście nie mogłem porozmawiać z nim o parapsychologii i doświadczeniach związanych z zaświatami. Tego samego roku zapisałem się na wydział medycyny uniwersytetu w Rzymie, gdzie poznałem swoją żonę Francescę, oraz wielu przyjaciół. Czasami czytałem coś na tematy ezoteryczne, ale nie miałem przekonania do śmiesznych magów, jasnowidzów, czy horoskopów: moja naukowa mentalność nie mogła potraktować poważnie szarlatanów, mimo że sam temat fascynował mnie i pobudzał moją wyobraźnię.
Poza tym, w latach '70 nie było poważnych badań w dziedzinie ESP: to był dopiero początek i nikt nie myślał o zastosowaniu metody naukowej w badaniu seansów spirytystycznych, czy działalności jasnowidzów; nie istniała również poświęcona temu tematowi, a jednocześnie szeroko dostępna prasa. W każdym razie do dziś jestem przekonany, że niektóre osoby nas oszukują: absolutnie nie wierzę w horoskopy, magów, satanistyczne sekty itp. Duchowość to zupełnie inna sprawa. Potem był doktorat, ślub, na świat przyszła pierwsza córka - nic dziwnego, że zapomniałem o zjawiskach paranormalnych. Aż pewnej nocy przyśniło mi się, że umarłem. Zobaczyłem ciemny tunel, na którego końcu dostrzegłem silne światło, po czym nagle się obudziłem. O wszystkim zapomniałem do czasu, aż pewnego dnia w moje ręce wpadła książka dr Moody'ego. "O kurcze - pomyślałem - kolega po fachu, który zajmuje się ESP. Ciekawe, co ma do powiedzenia!" Początkowo czytałem ze sceptycyzmem, potem dałem się całkowicie wciągnąć, ale nie poszedłem dalej, poza kupienie kolejnej jego książki. W tamtym okresie zbyt trudno było mi uwierzyć w tego rodzaju rzeczy.

D: Przepraszam, ale chcesz powiedzieć, że pozostałeś sceptykiem, mimo, iz widziałeś we śnie tunel opisany przez Moody'ego dużo wcześniej zanim przeczytałeś jego książkę?

P: I tak, i nie... po prostu nie interesowało mnie to, jak istnienie UFO czy Atlantydy (przeczytałem wszystkie książki Petera Kolosimo). Wiesz, zawsze wszystkim się interesowałem. Wydaje mi się, że mam mentalność otwartą, nie jestem fundamentalistą religijnym, politycznym, ani naukowym; zawsze pozostawiam sobie otwarte wszystkie drogi poznania. Myślę, że ciekawość jest wielkim motorem napędowym w ewolucji; zwierzęta również są ciekawe: widziałeś jak zachowuje się kot, kiedy wchodzi do domu - na początku zwiedza go od piwnicy po dach.

D: Zatrzymaliśmy się na roku....
P: Powiedzmy w latach '80. W 1988 roku urodził się Nicola. Nie trudno wyobrazić sobie z jaką radością został przyjęty, po tylu latach oczekiwania. Mimo, że był wcześniakiem, szybko stał się ruchliwy i miał duży apetyt. Kochane dziecko rozpieszczane przez nas, dziadków i wujów, ci ostatni w tamtym okresie byli kawalerami. Nicola rósł prawidłowo; był silny i zdrowy; poza zwykłymi chorobami dziecięcymi, przez 3 lata jego zdrowie było bez zarzutu. Przyszło lato i jesień 1991 roku. 16 września Coco' (nazywaliśmy go tak, od kiedy ukończył 2 lata) zaczął mieć dziwne problemy ze zdrowiem: nie mógł do końca opróżnić pęcherza moczowego i bardzo często oddawał mocz. Nie bolało go, nie narzekał na pieczenie: to musiało być banalne zapalenia pęcherza moczowego... Myślałem, że to była jakaś wada budowy czy problemy neurologiczne. Zawiozłem go do szpitala na echografię i tam poznałem straszliwą prawdę: między prostatą a pęcherzem moczowym w jego ciele znajdował się duży nowotwór! Następnego dnia pojechaliśmy do Rzymu: nie ma co opowiadać wszystkiego szczegółowo - Coco' przeszedł Golgotę wszystkich chorych na raka: echografia, chemioterapia, analizy, bardzo bolesne operacje. Pierwsza z nich konieczna była dla wykonania biopsji. Kilka dni po tym zabiegu zadzwoniłem, jak zwykle do domu, gdzie przenieśli się moi teściowie, aby zająć się naszą córką Lydią i kierować moich pacjentów do zastępującego mnie kolegi.
Mój teść odpowiedział wstrząśnięty. Nie mógł znaleźć słów, by opowiedzieć mi, co przytrafiło się jego żonie kilka godzin wcześniej... Ostatecznie zrozumiałem, że moja teściowa i jej przyjaciółka, wracając z kościoła, gdzie odmówiły różaniec, widziały jak brama mojego domu (bardzo ciężka, żelazna, pozbawiona mechanizmów otwierających) otworzyła się sama, silne światło oświetliło sień, następnie brama zamknęła się sama, podczas gdy światło zgasło. -Skleroza - mruknąłem przez zaciśnięte zęby i uznałem cały epizod za głupotę. Miałem dużo ważniejsze sprawy na głowie. W szpitalu zastałem poruszoną żonę, która oświadczyła: - To dobry znak! Bóg wysłuchał nasze modlitwy! - Szczęśliwa, że w to wierzy - pomyślałem wówczas. Następnego dnia uradowany ordynator wszedł do sali: wyniki biopsji pozwalały żywiś nadzieje na wyzdrowienie Coco' - nowotwór nie należał do najbardziej złośliwych i istniały duże szanse, że uda się go zredukować za pomocą chemioterapii. Wówczas ostateczny zabieg rozwiązałby problem. Nie chciałem mu wierzyć: to było zbyt piękne, aby było prawdziwe! A może teściowa miała rację, mówiąc o cudzie?
D: Przepraszam, że Ci przerywam, ale czy Twoja teściowa przypisała ten "znak" komuś konkretnemu: świętemu, Maryi?
P: Moja teściowa modliła się do błogosławionego Domenica Lentiniego, świętego kapłana, który żył tu, w Laurii na przełomie XVIII i XIX wieku. Przyjęliśmy jej wyjaśnienia i zaczęliśmy wierzyć w pomoc błogosławionego księdza. Wielu mieszkańców Laurii uczestniczyło w modlitewnym czuwaniu, wszyscy chcieli, aby mój syn ocalał...

D: Mów dalej, to bardzo ciekawe.

P: Zapomniałem Ci powiedzieć, że 15 dni przed badaniami symptomatologicznymi, jedna osoba z mojej rodziny miała koszmar: o świcie "przyśniła" jej się ciocia Maria. Stała przy jej łóżku i w pewnej chwili chwyciła śpiącą za ramię, wywołując w niej silne wrażenie chłodu i zrozumiałe przerażenie. Co ciocia chciała przekazać, zakładając, że to nie był jedynie koszmarny sen? Wówczas nie zastanawiałem się nad tym.

D: Niestety, po kilku tygodniach dziecko zachorowało...

P: Tak, teraz wiemy, że ciocia przyszła nas ostrzec przed niebezpieczeństwem, ale lęk członka naszej rodziny przeszkodził w przekazaniu nam czegoś więcej, jak tylko zwykłą, niejasną zapowiedź nadchodzących wydarzeń. Dopiero dużo później przypomnieliśmy sobie o tym wydarzeniu. Sprawa bardzo mnie zaciekawiła, ponieważ moja teściowa czuła przez krótki czas intensywny zapach kwiatów tuż przed każdą analizą, czy echografią, jakim poddawano dziecko podczas chemioterapii. Coraz częściej mówiła nam, że docierał do niej zapach kwiatów księdza Domenico, jednocześnie wyniki badań okazywały się coraz bardziej pocieszające, aż wreszcie technicy nie mogli dostrzec nawet śladu nowotworu. Do końcowego zabiegu podeszliśmy pełni wiary i niemal pewności, że się powiedzie; i wydawało się, że tak właśnie było. Nicola wyzdrowiał, chociaż musieliśmy poczekać (i kontrolować) jeszcze 5 lat, aby się upewnić.
Tymczasem po roku spokoju, choroba wróciła w wersji jeszcze bardziej agresywnej niż poprzednio. Nie chcę wspominać tamtych strasznych dni. powiem tylko, że nasza wcześniejsza wiara została bardzo zachwiana, potem odrodziła się wraz z nadzieją, którą nosiliśmy w sercach, aż do ostatniego dnia ziemskiego życia Coco'. Bardzo nam to pomogło wytrwać do końca, do 22 kwietnia 1994 roku, kiedy to o godzinie 22:10 nasz Coco' zasnął w ramionach śmierci. Następnego dnia, osłupieni i odrzucający realność tego, co się stało, stojąc przed małą, białą trumienką, otoczeni cierpieniem całego miasteczka, przeklęliśmy Boga za to, ze nas oszukał. Przeklęliśmy Go również w jego kościele pod wezwaniem świętego, którego nasz syn nosił imię, i któremu go zawierzyliśmy: św. Mikołaja. Nadeszły miesiące pustki i ciemności; czułem się martwy w środku, ale przecież mieliśmy córkę, którą należało się zająć, była praca i wszystkie małe codzienne problemy. Jakoś nam szło; staraliśmy się nie płakać w obecności Lydii, która nie chciała więcej mówić o utraconym braciszku; nawet spędziliśmy wakacje nad morzem.
Potem jedna osoba w rodzinie zaczęła skarżyć się na niepokojące problemy z trawieniem. Rok po odejściu Coco' kłopoty zaczynały się na nowo. Być może był to rak wątroby... Zebrałem się w sobie i udałem się z M. do szpitala. Na szczęście rak nie był złośliwy, ale należało niezwłocznie operować, gdyż był bardzo duży. Pojechałem z M. i jej mężem do Rzymu; chodziłem tymi samymi ulicami, co wówczas, gdy chorował Coco'; to był ten sam szpital, w którym Coco' miał radioterapię; w tym samym hotelu mieszkaliśmy miesiącami... Moje serce krwawiło, ale musiałem to zrobić, musiałem się przezwyciężyć... Dzień przed moim wyjazdem, ktoś z rodziny doświadczył obecności Coco' na naszym łóżku, poczuł jego ciężar i zapach. Tym razem osoba ta nie przestraszyła się, a ja nie byłem już tak sceptyczny, jak niegdyś: być może był to znak, że Coco' jest blisko nas! Kilka dni później, kiedy byłem w Rzymie, ktoś inny słyszał wieczorem dźwięki elektrycznego pianina; brzmiało to tak, jakby grało sześcioletnie dziecko: stonowane dźwięki, pomylone akordy - właśnie tak grał Coco'. Pianino leżało wyłączone na szafie. Kto inny jak nie on mógł grać na nim w tak charakterystyczny sposób o 4 nad ranem?. Następnego dnia operacja przebiegła bardzo dobrze i nasza krewna została po tygodniu wypisana ze szpitala, mimo, że usunięto jej połowę wątroby. Nicola był do niej bardzo przywiązany i z pewnością dawał nam do zrozumienia, że wszystko pójdzie dobrze. Trochę zachęceni tymi znakami (ja coraz częściej czułem jego kwiatowy zapach), zaczęliśmy lepiej żyć, przyzwyczajając się do cierpienia wynikającego z braku jego obecności fizycznej. Nigdy nie wyzdrowiejemy do końca, ale nasze rany krwawiły mniej dzięki tym małym "bandażom" wysłanym nam przez Coco'.

D: Czyli te znaki pomogły wam odnaleźć chęć do życia?

P: Tak, bardzo, podczas jego choroby i po niej. Ale musieliśmy zadać sobie następujące pytanie: jeśli Nicola wysyłał nam znaki po swojej śmierci, to kto wysyłał nam je wcześniej? Pytanie zdawało się być bez odpowiedzi, aż w październiku 1996 roku połączyłem się z siecią internetową. Pierwsze słowo, które wpisałem do wyszukiwarki było N.D.E. oznaczające doświadczenia z pogranicza śmierci. Dlaczego właśnie to słowo? Od kolegi lekarza dowiedziałem się, że Nicola doświadczył podczas operacji usunięcia nowotworu zatrzymania akcji serca - zjawisko dość częste w stanie znieczulenia ogólnego, choć nie powszechne. Wzmianki o tym nie było na karcie chorego mojego syna. W szpitalu wszyscy o tym wiedzieli i szeroko komentowali fakt, że lekarzom i ich rodzinom przytrafiały się zawsze najbardziej rzadkie przypadki. Przypomniałem sobie książkę Moody'ego i opowieści jego pacjentów. Podczas zatrzymania pracy serca mój syn miał NDE: to tłumaczyło dlaczego tak bardzo zmienił się na lepsze, twierdził że widział Jezusa i aniołki - to nie były fantazje kilkuletniego dziecka!
Starałem sobie przypomnieć, co Nicola opowiadał mi po operacji: widział Jezusa, który chodził, unosząc się nad podłogą. Jak 4 letnie dziecko mogło wymyślić sobie podobne szczegóły, które są wyłącznie elementem wizji opisywanych przez mistyków? Nauczyłem się "nawigować" w sieci i ku mojemu największemu zdumieniu znalazłem setki stron poświęconych DNE, oraz ADC - ten ostatni skrót nie był dla mnie jeszcze znany. Dopiero gdy wszedłem na cytowaną wielokrotnie stronę Judy Guggenheim i jej męża Billa, zrozumiałem, że ADC oznacza "kontakty" ze zmarłymi. Na wspomnianej stronie znalazłem opowieści o niezwykłych wydarzeniach, które dla mnie były już znane: zapach kwiatów; sny, w których zmarli są zbyt realni, by być jedynie tworem wyobraźni; muzyka dochodząca z wyłączonych instrumentów; a nawet rozmowy telefoniczne pochodzące z zaświatów. Zatem nie oszaleliśmy z bólu... chyba, że znajdujemy się w domu wariatów wielkim na pół świata. Świadectwa ludzi, którzy mieli doświadczenia identyczne z naszymi były zbyt liczne, abyśmy wszyscy byli chorzy psychicznie!
D: Co wówczas zrobiłeś?

P: Początkowo dużo czytałem, zdobywałem wiedzę dzięki internetowi. Potem zebrałem się na odwagę i napisałem do Judy na jej "Message Board", gdzie wielu zdesperowanych rodziców znalazło pociechę. Odpowiedziała mi natychmiast, z uprzejmością i miłością, którą ta kobieta i jej rodzina obficie obdarzają wszystkich, którzy proszą ich o pomoc. Wkrótce zorganizowali "reading", czyli nawiązanie kontaktu z moim synem, za pośrednictwem Natalie - jasnowidza z Pennsylwanii - drogą internetową, bo mój angielski nie pozwalał mi na rozmowę przez telefon. W praktyce miało wyglądać to następująco: Natalie nawiąże kontakt Nicolą, a ja zadam jej pytania, pisząc na klawiaturze komputera, trochę tak, jak niegdyś robiło się z telegrafem. Datę ustaliła Natalie, która nic nie wiedziała o nas i o Nicoli, na 17 czerwca 1997 roku. Judy poprosiła mnie, bym nic nie opowiadał wcześniej nikomu, nawet jej samej; wiedziała tylko, że straciłem sześcioletnie dziecko, które zmarło na raka.

D: Wydaje mi się, że wcześniej coś mi już powiedziałeś na temat tej szczególnej daty.

P: Tak, wiąże się z nią pewna historia. 4 lata wcześniej, kontrola stanu zdrowia Nicoli, rok po zakończeniu terapii, wykazała, że wszystko jest w porządku. Miało to miejsce 17 czerwca 1993 roku. To był dla nas bardzo szczęśliwy dzień. Postanowiliśmy z kilkoma przyjaciółmi pojechać nad morze i Nicola bawił się na plaży w Anzio, jak to robią dzieci w jego wieku; wydawało się, ze wszystko wróciło do normalności. To dziwne, ale Natalie wybrała na "reading" z moim synem jeden z beztroskich dni, jakie nam były dane od czasu jego choroby - oczywiście dostrzegłem w tym "robotę" Coco'. Wieczorem 17 czerwca usiadłem do komputera i wszedłem do sieci; Judy czekała już na mnie. Dla pewności znalazła tłumacza pochodzenia włoskiego, aby wspomóc mój angielski, którego nauczyłem się w szkole, i który pozostawiał wiele do życzenia. Natalie dołączyła nieco później i natychmiast poinformowała nas, że Nicola był "na linii"! Czułem się głupio, uczestnicząc w seansie spirytystycznym za pomocą komputera... później całkowicie zmieniłem zdanie: ta słodka osoba, jaką jest Natalie, zaczęła podawać zbyt wiele szczegółów na temat Nicoli, aby uważać, że zgaduje.
Powiedziała, że mój syn "przeszedł" z powodu śmiertelnej choroby, przez którą "zatrzymywał płyny" (nie oddawał moczu!), że jego ulubioną zabawką był Tony (Tomy Train, elektryczny pociąg dla dzieci), że bardzo kochał małego misia (to prawda), że pokazywał jej błękitna małpkę (którą podarował babci), oraz, że oczywiście widział nas i dom - na dowód tego poinformował nas, że zmieniliśmy tapetę w saloniku, w którym lubił się bawić!!! Ten ostatni szczegół sprawił, że razem z żoną wybuchliśmy płaczem: wszystko było prawdą. Jak mogliśmy myśleć, że Natalie wszystko sobie wymyśliła? A poza tym... Któryś z domowników, zanim rozpoczął się "reading", poczuł w domu zapach kwiatów, ale o tym nic nikomu nie powiedział. Dowiedziałem się o tym od Nicoli, za pośrednictwem Natalie, który powiedział w jakim pokoju miało miejsce to niezwykłe zjawisko. W późniejszym czasie miałem jeszcze inne liczne "readings" z Natalie i Sunni Welles (zawsze otrzymywałem odpowiedzi ZBYT SZCZEGÓŁOWE, ABY WĄTPIĆ. Dziś wierzę na 99,9999999% w życie po śmierci!).

D: Czy ostatnio miałeś inne sygnały od swego syna?

P: Do dziś czujemy zapachy, odbieramy przesłania pisane włosami na mydle, żarówki migają lub zapalają się same. Tak stało się właśnie wczoraj.
D: Wcześniej wspominałeś coś o trzęsieniu ziemi.

P: Tak. 10 września, po 24 godzinach ciągłych wstrząsów sejsmicznych, poczułem około północy silny zapach kwiatów. Przebywaliśmy wówczas w naszym domku na wsi, gdzie czuliśmy się bezpieczniej. Zapach ten wielce mnie nie zdziwił, jako że znajdowałem się w pobliżu krzaka hortensji, ale mój kuzyn Peppino, który zna się na roślinach, powiedział, że hortensje wogóle nie pachną. Cała noc minęła bez wstrząsów, więc może zapach ten był znakiem od Coco', aby upewnić nas, że trzęsienie ziemi dobiegło końca? Jestem o tym przekonany!D: Jakie wnioski z tego wyciągasz?

P: Teraz jestem pewien, że Coco' nie należy już do nas. Być może jest aniołem, jak tłumaczyła mi Sunni, i że to właśnie on wysyłał te zapachy, aby pomóc nam żyć dalej. Teraz wiem, że - poza wszelką wątpliwością - śmierć jest niczym innym, jak przejściem do innego wymiaru, gdzie wreszcie będziemy szczęśliwi, bo wolni od "ciężkiej" materii, z której zbudowany jest świat i nasze ciała, do świata pokoju, sprawiedliwości i miłości, gdzie nie będziemy płakać za niczym z naszej obecnej rzeczywistości. Nie powinniśmy przywiązywać się do obecnego wymiaru istnienia, ponieważ jest on jedynie bladym odbiciem prawdziwego życia, które nas czeka; życia, w którym czeka na nas Coco' razem z innymi dziećmi odchodzącymi codziennie z naszego świata, pozostawiając swych rodziców "okaleczonych", po "amputacji". Nie na długo, jednak... Tym "braciom w cierpieniu" chcę powiedzieć, że dzieci odchodzą wcześniej, aby otworzyć nam drogę; że przyszli na świat na tak krótko, jedynie po to, aby pomóc nam stawić czoła misji, jaką jest życie w świecie fizycznym. Każdy człowiek ma jedno życie, nawet najbardziej podły i zły; nie zawsze o tym pamiętamy i pogardzamy innymi ludźmi, oceniamy ich i potępiamy według tego, jakimi nam się wydają, a nie według roli, do jakiej wypełnienia są powołani. Bez istnienia zła nie dostrzeżeniemy dobra, jak bez ciemności nie docenilibyśmy istnienia światła.

W głębi serca każdego człowieka, dobrego czy złego, tli się mała boża iskra, ponieważ my wszyscy jesteśmy iskrami z jego Ognia. Zasada jest prosta w formie, ale trudna w praktyce - zostawił nam ją Jezus 2000 lat temu: Kochajcie się wzajemnie, jak ja was umiłowałem - z niej wynikają wszystkie inne.

Na zewnątrz jest jeszcze zimniej; zapadła noc i na to sympatyczne miasteczko wciśnięte między najwyższe szczyty Apeninów Kalabryjsko - Lukańskich pada gęsty śnieg. Jednak ciepła rozmowa z tym lekarzem, jakże różnym od innych znanych mi dotąd, nie pozwala mi drżeć z zimna. Idź do przodu swoją drogą, doktorze. Być może misja, jaką zawierzył ci twój syn polega na leczeniu dusz, nie tylko tych ludzi, którzy przychodzą do twojego gabinetu, ale również i tych, którzy będą czytać tę historię, lub których napotkasz na swojej drodze. źródło: www.ampupage.it

niedziela, 17 sierpnia 2008

Demoniczna lalka Annabelle

Annabelle.
Przedstawiamy przerażającą historię szmacianej lalki zwanej Annabelle. Rzecz miała miejsce w latach siedemdziesiątych i zajmuje szczególne miejsce w historii działalności Eda i Lorraine Warrenów. To jedna z ich najbardziej interesujących spraw. Zgłosił ją ksiądz episkopalny. Grobowym tonem opowiedział im o dwóch pielęgniarkach, które twierdziły, że nawiązały kontakt z duchem człowieka. Jeden z przyjaciół dziewcząt został zaatakowany fizycznie. Ponieważ tajemnicze siły były wciąż aktywne, Ed przyjął zlecenie. Wówczas duchowny udostępnił mu numer telefoniczny dziewcząt. Ed natychmiast zadzwonił na wskazany numer. W rozmowie z jedną z dziewczyn zweryfikował istnienie problemu, po czym zapewnił, że razem z Lorraine pojadą do nich. Gdy para demonologów dotarła na miejsce, natychmiast rozpoczęła śledztwo.-Ok dziewczyny, chciałbym usłyszeć całą historię. Która z Was mi ją opowie? - zapytał Ed.-Ja mogę - odpowiedziała Donna.-W porządku. Lou, Angie, dodawajcie wszystkie szczegóły, które ona pominie - polecił Ed.-Istnieją dwie historie - zaczęła Donna. - Jedna, związana z Lou, która miała miejsce przed tygodniem, druga dotyczy Annabelle. Chociaż moim zdaniem obie historie wiążą się z Annabelle. -Kto to jest Annabelle? - zapytał Ed.-Należy do Donny. Rusza się, zachowuje jak żywa, ale nie sądzę, aby żyła. Znajduje się w pokoju mieszkalnym - odpowiedziała Angie, wskazując przez stół. - Siedzi na sofie.Lorraine spojrzała w lewo, do pokoju mieszkalnego.-Mówisz o lalce? - zapytała.-Tak - odparła Angie.- O dużej, szmacianej lalce, Ann. Ona się rusza!Ed wszedł do pokoju, aby obejrzeć lalkę. Była wielka i ciężka; duża jak czteroletnie dziecko. Siedziała na sofie, z której zwisały jej nogi. Czarne pozbawione źrenic oczy gapiły się na niego, a wymalowany na buzi uśmiech nadawał jej wyraz ponurej ironii. Ed popatrzył przez chwilę, niczego nie dotykając, po czym wrócił do kuchni.-Skąd macie tę lalkę? - zapytał Donnę.-To prezent - odpowiedziała. - Mama podarowała mi ją na moje ostatnie urodziny.-Czy była jakaś konkretna przyczyna, dla której kupiła ci tę lalkę?-Nie. To był raczej kolejna rzecz do ozdoby - wyjaśniła młoda pielęgniarka.-Rozumiem. Kiedy zaczęłaś dostrzegać, że dzieje się z nią coś dziwnego?-Około roku temu. Lalka zaczęła sama poruszać się po pokoju. Nie chodzi mi o to, że sama wstawała z sofy i chodziła sobie po domu. Nic z tych rzeczy. Po prostu, kiedy wracamy do domu nigdy nie mogę być pewna, gdzie ją znajdę.-Możesz powiedzieć coś więcej na ten temat? - poprosił Ed.-Od kiedy dostałam tę lalkę na urodziny, każdego ranka ścieliłam łóżko i kładłam ją na nim w takiej pozycji jak teraz: ramiona lalki opuszczone wzdłuż tułowia, nogi spuszczone z łóżka. Jednak, kiedy nocą wracałam do domu, kończyny lalki znajdowały się w innych pozycjach. Na przykład nogi były skrzyżowane w kostkach, a ręce złożone na kolanach. Po tygodniu wzbudziło to nasze podejrzenia. Aby sprawdzić, czy lalka rzeczywiście się porusza, rankiem specjalnie krzyżowałam jej kończyny. Jestem pewna, że każdej nocy, kiedy wracałam do domu, jej ramiona i nogi nie były skrzyżowane, a ona siedziała w dwunastu różnych pozycjach. -To jeszcze nie wszystko - dodała Angie. - Lalka sama przemieszczała się do innego pokoju. Pewnej nocy, gdy wróciliśmy do domu, lalka Annabelle znajdowała się na krześle, na przeciwko drzwi. Ona klęczała! Niezwykłe jest to, że gdy same chciałyśmy tak ją ustawić, aby klęczała, lalka przewracała się - ona nie była w stanie klęczeć. Innymi razy znalazłyśmy ją siedzącą na sofie, mimo, że kiedy rankiem wychodziłyśmy z domu znajdowała się w pokoju Donny, za zamkniętymi drzwiami!-Coś jeszcze? - zapytała Lorraine. -Tak - odparła Donna. - Lalka zostawia nam krótkie notatki i przesłania. Wyglądają, jakby były napisane ręką małego dziecka. -Jaka jest ich treść? - zapytał Ed.-Nie ma ona dla nas żadnego sensu - odparła Donna.- Coś takiego, jak POMÓŻ US, czy POMÓŻ LOU, mimo, że Lou nie znajdował się w żadnym niebezpieczeństwie. Nie wiemy kim jest Us. Ciekawe jest też to, że notatki pisane były ołówkiem, którego bezskutecznie szukaliśmy po całym domu. Poza tym pisała ona na pergaminie. Przewróciłam mieszkanie do góry nogami, ale nie znalazłam ani kawałka pergaminu.-Wygląda na to, ze ktoś ma klucze do waszego mieszkania i robi wam głupie żarty - oświadczył stanowczo Ed.-Tak właśnie myślałyśmy - odpowiedziała Donna. - Dlatego zostawiałyśmy znaki na oknach i drzwiach, oraz tak układałyśmy dywan, że gdyby ktoś wszedł do mieszkania pod naszą nieobecność, zostawiłby ślady, które byśmy dostrzegły. Nic jednak nie wskazywało na obecność intruza w domu. -Kiedy lalka poruszała się po mieszkaniu, a my podejrzewałyśmy działanie włamywaczy, pewnego razu wydarzyło się coś dziwnego - dodała Angie. - Annabelle jak zwykle siedziała na łóżku Donny. Kiedy nocą wróciłyśmy do domu, dostrzegłyśmy krew na jej rękach i kilka kropel na piersi!-Boże, jak my się wówczas przeraziłyśmy - wyznała szczerze Donna.-Czy w mieszkaniu miały miejsce jakieś inne zjawiska? - zapytał Ed.-Pewnego razu, w okresie bliskim świętom Bożego Narodzenia, znalazłyśmy na stereo czekoladowy bucik, którego nikt z nas nie kupił. Prawdopodobnie należał do Annabelle.-Kiedy doszłyście do wniosku, że z lalką związany jest jakiś duch? - zapytała Lorraine.-Wiedziałyśmy, że dzieje się coś niezwykłego - odparła Donna. - Lalka sama zmieniała miejsce, siedziała w różnych pozycjach – obie to widziałyśmy i chciałyśmy wiedzieć dlaczego to robi. Czy było jakieś rozsądne wytłumaczenie dla tego fenomenu. Dlatego razem z Angie skontaktowałyśmy się z kobietą, która była medium. To było około miesiąc, czy sześć tygodni od rozpoczęcia się tych dziwnych wydarzeń. Dowiedziałyśmy się, że w tym domu zmarła mała dziewczynka. Miała siedem lat i nazywała się Annabelle Higgins. Jej duch oznajmił, że bawiła się na placu, dużo wcześniej, zanim powstał na nim ten apartament. To były dla niej szczęśliwe czasy, jak nam powiedziała. Ponieważ wszyscy są tu dorośli i całkowicie skupieni na pracy, nie mogła skontaktować się z nikim innym oprócz nas. Annabelle czuła, że będziemy w stanie ją zrozumieć i dlatego poruszała szmacianą lalką. Jedyne czego pragnęła to bycie kochaną, więc zapytała, czy może zostać z nami, zamieszkując w lalce. Co miałyśmy zrobić - powiedziałyśmy "tak". -Zaczekaj chwilę - przerwał jej Ed. - Co masz na myśli, mówiąc, że chciała zamieszkać w lalce? To znaczy, że chciała ją opętać? -To właśnie mam na myśli - odrzekła Donna. – Wydawało nam się to całkiem nieszkodliwe. Wiesz, jesteśmy pielęgniarkami i mamy do czynienia z cierpieniem, żywimy współczucie... W każdym razie od tamtego czasu lalkę nazywamy Annabelle.-Czy od kiedy dowiedziałyście się, że prawdopodobnie lalka jest zamieszkała przez ducha małej dziewczynki, postępowałyście z nią inaczej?-Raczej nie - odparła Donna. - Tyle, że to już nie była lalka. To była Annabelle. Nie możemy o tym zapominać. -W porządku. Cofnijmy się na chwilę, zanim pójdziemy dalej - polecił Ed. - Na początku dostałaś lalkę na urodziny. Po jakimś czasie lalka zaczęła się poruszać - lub przynajmniej zmieniać miejsce pobytu, co zauważyłyście. Zaciekawiło was to, więc postanowiłyście wziąć udział w seansie, podczas którego przyszedł duch, który powiedział, że nazywa się Annabelle Higgins. Ta rzekoma mała dziewczynka miała siedem lat i zapytała, czy nie mogłaby zamieszkać z wami, opętując lalkę. Wy zgodziłyście się, kierowani litością. Potem nazwałyście lalkę Annabelle. Tak?-Tak - odpowiedziały zgodnie Donna i Angie.-Czy kiedykolwiek widziałyście ducha lub małą dziewczynkę w tym apartamencie? - zapytał Ed.-Nie - odpowiedziały. -Powiedziałyście, że kiedyś pojawiła się tu czekolada - przypomniał Ed. - Czy wydarzyło się coś jeszcze, czego nie potraficie wytłumaczyć? -Pewnego razu statua przeleciała przez pokój - oświadczyła Donna. - Potem uniosła się w górę i runęła na podłogę. Nikt z nas nie znajdował się w pobliżu statuy, która stała w zupełnie innej części pomieszczenia. To wydarzenie ogromnie nas przeraziło. -Pozwól, że o coś cię zapytam - powiedział Ed. - Nie wydaje ci się, że może nie powinnaś tak wiele przypisywać lalce?-To nie była lalka - poprawiła go Donna. - To był duch Annabelle, którego przygarnęliśmy.-To prawda - poparła ją Angie.-Czy wcześniej słyszeliście coś o Annabelle? - zapytał Ed.-Skąd miałybyśmy wiedzieć - odparła Donna. - Chociaż patrząc na całą tę sprawę z dzisiejszej perspektywy, być może źle zrobiłyśmy, dając lalce tak dużo wiary. Jednak widziałyśmy w niej tylko nieszkodliwą maskotkę. Nigdy nikogo nie skrzywdziła - przynajmniej do niedawna.-Czy nadal uważasz, że lalką porusza duch małej dziewczynki? - zapytała Lorraine.-A cóż by innego? - odparła Angie.-To jest cholerna lalka voodoo - rzekł ze złością Lou. - Już dawno im to powiedziałem. Lalka tylko je wykorzystuje.-Ok, Lou, myślę, że nadeszła chwila, abyś opowiedział swoją część tej historii. -Opowiedz im o snach - poprosiła go Angie.-Cóż. Lalka sprawia, że mam koszmary, które się powtarzają, szczególnie jeden. Ale to, co mi się przytrafiło, to nie był zwykły sen, bo w jakiś niepojęty sposób widziałem, co mi się przytrafia. Ostatnim razem miało to miejsce, gdy usnąłem w domu, to był naprawdę głęboki sen. Zobaczyłem jak się budzę. Wydało mi się, że coś jest nie tak. Rozejrzałem się po pokoju: wszystko było na swoim miejscu. Kiedy jednak spojrzałem w dół, na swoje stopy, zobaczyłem szmacianą lalkę Annabelle, która powoli wspinała się po moim ciele. Lalka przesunęła się po mojej klatce piersiowej i zatrzymała się. Potem wyciągnęła ręce i chwyciła mnie za szyję. Wówczas zobaczyłem, że jestem duszony. Czułem się, jakbym był przygniatany przez ścianę, bo lalka nie dała się usunąć. Byłem autentycznie zabijany i nie mogłem sobie pomóc, choćbym nie wiem jak się starał.-Ksiądz, z którym rozmawiałem powiedział, że zostałeś zaatakowany - powiedział Ed.-Nie wówczas - oświadczył stanowczo Lou. - Atak zdarzył się w tym apartamencie, kiedy byliśmy sami z Angie. Było między dziesiątą a jedenastą w nocy. Studiowaliśmy mapę, bo następnego dnia wybierałem się na wycieczkę. Mieszkanie było pogrążone w ciszy. Nagle oboje usłyszeliśmy hałas dobiegający z pokoju Donny. Pomyśleliśmy, że to ktoś włamał się do mieszkania. Cicho wstałem i podszedłem do drzwi sypialni, które były zamknięte. Poczekałem aż hałasy ustaną, po czym ostrożnie otworzyłem drzwi i zapaliłem światło. W środku nie było nikogo! Lalka Annabelle leżała na podłodze, w kącie pokoju. Wszedłem tam sam i ruszyłem w kierunku lalki, aby sprawdzić, czy nie stało się coś dziwnego. Kiedy zbliżyłem się do niej, odniosłem wrażenie, że ktoś za mną stoi. Odwróciłem się nagle i ...-O tej części historii Lou nie chce mówić - powiedziała Angie. - Kiedy Lou kręcił się po domu, nie było w nim nikogo poza nami. Nagle krzyknął i złapał się za pierś. Kiedy do niego podbiegłam był zgięty, miał rany cięte i krwawił. Cała jego koszulka była we krwi. Lou trząsł się i był przerażony, więc wróciliśmy do salonu. Tam zdjął koszulkę i na jego klatce piersiowej zobaczyliśmy coś, co przypominało ślady pazurów.-Mógłbym to zobaczyć? - poprosił Ed.-Znikło - odpowiedział młody mężczyzna.-Ja również widziałam rany na jego klatce piersiowej - wsparła ich Donna.-Ile ich było? - zapytał Ed.-Siedem - odpowiedziała Angie. - Trzy pionowe i cztery poziome. -Co odczuwałeś w związku z ranami?-Wszystkie cięcia były gorące, jakby zostały wypalone - wyjaśnił Lou.-Czy wcześniej miałeś już jakieś rany w tym samym obszarze ciała? -pytał Ed.-Nie.-Czy straciłeś świadomość przed lub po ataku?-Nie.-Jak długo rany się goiły? - zapytała Lorraine.-Zagoiły się niemal natychmiast - odparł Lou. - Już następnego dnia w połowie znikły, a dzień później nie było po nich śladu. -Czy coś się wydarzyło od tamtego czasu? - spytała Lorraine.-Nie - padła odpowiedź.-Z kim skontaktowaliście się w pierwszej kolejności, po tym wydarzeniu? -Ja skontaktowałam się z księdzem episkopalnym, który nazywa się ojciec Hegan - odparła Donna.-Dlaczego z nim zamiast z lekarzem? - zapytała Lorraine.-Czy uważasz, że ktoś z ulicy uwierzyłby skąd wzięły się ślady pazurów na piersi Lou? - zapytała retorycznie Donna. - Poza tym, uznaliśmy zgodnie, że rany nie były nawet w połowie tak ważne, jak to skąd się wzięły. Chcieliśmy wiedzieć, czy to może się powtórzyć. Mieliśmy problem z tym, kogo zapytać.-Czy istnieje jakiś konkretny powód, dla którego zapytaliście właśnie ojca Hegana? - pytała Lorraine.-Tak, ufamy mu - odpowiedziała Donna. - Ojciec Hegan uczy niedaleko w college'u. Poza tym, znamy go z Angie.-Co mu opowiedzieliście? - zapytał Ed. -Całą historię Annabelle; jak się porusza, no i dokładnie opowiedzieliśmy o ranach Lou - wyjaśniła Donna. - Początkowo baliśmy się, że nam nie uwierzy, ale nie było z tym problemu, bo uwierzył nam od razu. Powiedział, że nie słyszał, aby takie rzeczy działy się w dzisiejszych czasach. Zapytałam go, co o tym wszystkim myśli. Odpowiedział, że nie che spekulować, ale sądzi, iż może to być ważna sprawa duchowa i że skontaktuje się z kimś stojącym wyżej od niego w hierarchii Kościoła, z ojcem Cooke. -Właśnie tak zrobił - odparł Ed i zapytał; - Czy imię Annabelle lub Annabelle Higgins coś wam mówiło przed tym wydarzeniem?-Nie - odpowiedzieli zgodnie. -Chociaż niczego nigdy nie widzieliśmy, Lou powiedział, że czuł w pokoju jakąś obecność, zanim został zraniony... coś w tym musi być - oświadczyła stanowczo Angie. - Nie możemy dłużej tu zostać. Zdecydowaliśmy, że wynajmiemy nowe mieszkanie. Musimy stąd odejść!-Obawiam się, że wiele to nie pomoże - odparł sucho Ed. -Co masz na myśli? - zapytała zdumiona Donna.-Mówiąc krótko: nieumyślnie sprowadziliście ducha do tego apartamentu i waszego życia. Nie jesteście w stanie łatwo wybrnąć z tej sytuacji.
Po dłuższej chwili Ed powiedział: - Pomożemy wam. Zaczniemy od teraz. Po pierwsze musimy zadzwonić do ojca Cooke'a i sprowadzić go tutaj. Ed nie uważał, że będzie z tym problemu, gdyż ksiądz episkopalny czekał na telefon. - Dobrze - kontynuował Ed - kiedy przybędzie ojciec Cooke, dokona błogosławieństwa, co jest wstępem do... egzorcyzmu.
-Wiedziałem! - wykrzyknął Lou. - Wiedziałem, że się tak skończy.
-Domyślam się, że wiedziałeś - potwierdził Ed - ale wątpię, aby ktokolwiek z was wiedział dlaczego. Przede wszystkim to nie jest Annabelle. To nigdy nie była Annabelle. Zostaliście oszukani. W każdym bądź razie mamy do czynienia z duchem. Teleportacja lalki pod waszą nieobecność, pojawianie się informacji napisanych na pergaminie, pojawienie się trzech symbolicznych kropel krwi, oraz gesty lalki układają się w całość. Za nimi stoi intencja, a więc inteligencja. Ale zwykłe ludzkie duchy nie mogą wywołać zjawisk o takiej naturze oraz intensywności. Nie posiadają takiej mocy. Mamy tu do czynienia z czymś nieludzkim, demonicznym. Zwykle ludzie nie są dręczeni przez demony, chyba, że zrobią coś, by zaprosić je do ich życia. Waszym pierwszym błędem było bezkrytyczne zainteresowanie zachowaniem Annabelle - właśnie dlatego duch porusza lalką, aby zwrócić na siebie uwagę. Gdy już ją ma, zaczyna was wykorzystywać, wywołując w was strach, a nawet raniąc was. Demony cieszą się zadanym bólem, są złe. Waszym drugim błędem było skorzystanie z usług medium. Demon jakoś zdobył możliwość ingerowania w wasze życie. Niestety z własnej woli mu na to pozwoliliście.
-Zatem lalka jest opętana? - zapytała Donna.
-Nie, lalka nie jest opętana. Duchy nie opętują rzeczy, lecz ludzi - poinformował ją Ed. - Duchy poruszają lalką, przez co wydaje się, że ona żyje. Natomiast to, co stało się Lou, musiało wcześniej czy później się wydarzyć. Wam wszystkim groziło opętanie przez złe duchy - to jest fakt. Lou nie uwierzył w tę farsę z lalką i stanowił dla demona zagrożenie. Doszło więc do ostatecznej rozgrywki. Jeszcze tydzień, czy dwa i moglibyście zostać zabici.
-W sprawę zaangażowany jest tylko jeden byt, ale jego zachowanie jest całkowicie nieprzewidywalne - dodała Lorraine.
Gdy przybył ojciec Cooke, wywiad w kuchni zakończył się. Ed nie mógł się doczekać, kiedy dom zostanie poświęcony, lalka zabrana, a oni wrócą do domu. Gdy wstępne nabożeństwo dobiegło końca, Ed powiedział księdzu, że jego zdaniem duch odpowiedzialny za złośliwą działalność był nieludzki, znajdował się nadal w mieszkaniu, oraz że jedynym sposobem na jego usunięcie jest posłużenie się mocą słów umieszczonych w rytuale egzorcyzmów.
-Nie jestem obeznany z demonologią - przyznał ojciec Cooke. - Skąd wiesz jaki duch stoi za tą sprawą?
-Cóż, w tym przypadku ustalenie tego nie było trudne - wyjaśnił Ed. - Te duchy działają w określony sposób. W tym przypadku mamy do czynienia z etapem zjawiska zwanym infestacją. Duch - tutaj demon - zaczął przemieszczać lalkę po mieszkaniu, posługując się teleportacją, albo w inny sposób. Gdy już wzbudził zainteresowanie dziewcząt - co było celem jego działania - te popełniły możliwy do przewidzenia błąd, zapraszając do domu medium, która posunęła sprawy dalej. Powiedziała in ona - będąc w transie - że lalką porusza mała dziewczynka o imieniu Annabelle. Komunikując z nimi poprzez medium, demon wykorzystał ich wrażliwość i uzyskał pozwolenie pozostania, co było jego celem. Jako, że demon jest złym duchem, zaczął wywoływać ewidentnie złe zjawiska; wzbudzał lęk, poprzez "magiczne" ruchy lalki, pojawianie się odręcznie napisanych, niepokojących notatek, pozostawił ślady krwi na lalce, a ostatnio zaatakował młodego człowieka, Lou, pozostawiając na jego klatce piersiowej krwawe ślady pazurów. Poza tym Lorraine wyczuła, że nieludzki duch jest w tutaj w tej chwili. Lorraine jest doskonałym jasnowidzem i nigdy się nie myli, jeśli chodzi o naturę danego ducha. W każdym razie, jeśli chcesz pójść dalej, możemy w tej chwili dokonać religijnej prowokacji tego bytu.

Tym razem recytacja egzorcyzmu - błogosławieństwa zajęła księdzu około pięciu minut. episkopalne błogosławieństwo domu to rozwlekły siedmiu stronicowy dokument o wyraźnie pozytywnej naturze. Zamiast bezpośrednio wyrzucić z domu złego ducha, nacisk położony jest na wypełnienie mieszkania pozytywną, bożą energia. Recytacja przebiegła bez problemów i z powodzeniem. Kiedy skończył czytanie, ksiądz pobłogosławił indywidualnie każdego z obecnych, po czym oświadczył, że wszystko poszło dobrze. Lorraine potwierdziła, że apartament i ludzie byli wolni od obecności demonicznej. Praca Eda i Lorraine dobiegła końca i wrócili do domu. Na prośbę Donny, a także aby uchronić mieszkanie przed ewentualnym nawrotem niepożądanych zjawisk, Warrenowie zabrali wielką, szmacianą lalkę ze sobą. Ed umieścił ją na tylnym siedzeniu samochodu i zdecydował, że nie pojadą drogą międzystanową, na wypadek, gdyby demon nie opuścił lalki. Jak się okazało, jego podejrzenia były słuszne. Niemal natychmiast Ed i Lorraine poczuli skierowaną przeciw nim falę nienawiści. Na każdym niebezpiecznym zakręcie drogi ich nowy samochód gasł, przez co nie pracował układ kierowniczy i hamulce. Nieustannie groziło im zderzenie z innymi pojazdami. Oczywiście, mogli z łatwością wyrzucić lalkę do lasu, ale nawet jeśli nie teleportowałaby się z powrotem do mieszkania dziewcząt, to istniała możliwość, że stanowiłaby ona zagrożenie dla kogoś, kto mógłby przypadkiem ją znaleźć. Gdy po raz trzeci samochód zatrzymał się na środku drogi, Ed sięgnął do swojej czarnej torby, wyjął fiolkę z święconą wodą, po czym spryskał lalkę, czyniąc nad nią znak krzyża. Natychmiast samochód znów stał się sprawny, dzięki czemu Warrenowie bezpiecznie dojechali do domu. Przez następne kilka dni, Ed trzymał lalkę na krześle przy swoim biurku. Annabelle kilka razy lewitowała, potem leżała w bezruchu. Jednak w następnych tygodniach pojawiała się w różnych pomieszczeniach domu. Kiedy Warrenowie wychodzili z domu, zamykali lalkę w biurze; gdy wracali, zastawali ją na piętrze, siedzącą wygodnie na fotelu Eda. Czasami zdarzało się, że Annabelle pojawiała się w towarzystwie "przyjaciela", czarnego kota, który materializował się u jej boku. Pewnego razu kot kręcił się po podłodze, interesując się szczególnie książkami i innymi przedmiotami w biurze Eda. Potem wrócił na swoje miejsce przy boku lalki i zdematerializował się od głowy w dół.
Okazało się również, że Annabelle wyraźnie nienawidzi księży. W trakcie śledztwa związanego z tym przypadkiem, konieczne okazały się konsultacje Warrenów z księżmi kościoła episkopalnego związanymi z wydarzeniami, które miały miejsce w mieszkaniu pielęgniarek. Gdy pewnego wieczoru Lorraine wróciła sama do domu, przeraził ją straszliwy ryk, rozbrzmiewający w całym budynku. później, kiedy odsłuchiwała nagrań na sekretarce telefonicznej, odnalazła w niej dwie informacje od ojca Hagena. Między jego połączeniami usłyszała niezwykły ryk, jaki wcześniej przywitał ją w domu. Innego razu, katolicki egzorcysta, ojciec Jason Branford, który pracował z Edem, zapytał o znajdujący się w jego biurze nowy nabytek - Annabelle. Ed opowiedział mu historię lalki. Po wysłuchaniu opowieści Eda, ksiądz podniósł ją i powiedział: - Jesteś tylko szmacianą lalką, Annabelle. Nikogo nie możesz skrzywdzić. Potem posadził ją z powrotem na krzesło.
-Lepiej tego więcej nie powtarzaj - ostrzegł go Ed ze śmiechem.
Kiedy godzinie później ksiądz zatrzymał się na chwilę, by pożegnać się z Lorraine, ta poprosiła, aby był szczególnie ostrożny w prowadzeniu auta i nalegała, by natychmiast do niej zadzwonił, jak wróci na probostwo.
-Widziałam tragedię tego młodego księdza - mówi Lorraine - ale musiał on podążać własną drogą.
Kilka godzin później zadzwonił telefon. - Lorraine - to był ojciec Jason - dlaczego powiedziałaś, bym jechał ostrożnie?
-Ponieważ poczułam, że stracisz panowanie nad samochodem i będziesz miał wypadek.
-Cóż, miałaś rację. Zawiódł system hamulcowy. Niemal zginąłem w wypadku samochodowym. Mój samochód jest zniszczony.
Jeszcze tego samego roku, podczas dużego spotkania towarzyskiego w domu Warrenów, Lorraine i ojciec Jason wyszli do innego pomieszczenia na prywatną rozmowę. Dziwnym trafem Annabelle przemieściła się do tego pokoju dzień wcześniej. Konwersując z Lorraine, ksiądz dostrzegł na dekoracji ozdabiającej ścianę jakiś ruch. Nagle znajdujący się nad nim naszyjnik z długich na dwadzieścia cali kłów dzika eksplodował z wielką siłą. Słysząc ogłuszający hałas, goście wbiegli do pokoju, w którym doszło do niezwykłego fenomenu. Jeden z nich miał ze sobą aparat fotograficzny. Po wywołaniu, zdjęcie okazało się być normalne, za wyjątkiem tego, że nad lalką znajdowały się dwa źródła ostrego światła skierowane na ojca Jasona Branforda.
-Innym razem - opowiada Ed - byłem w swoim biurze razem z detektywem policyjnym, z którym pracowałem nad sprawą dotyczącą czarów i związanym z nimi morderstwem, popełnionym w okolicy. Jako policjant widział wszelkiego rodzaju zbrodnie, poza tym nie należał do ludzi, którzy ulegali strachowi. Podczas, gdy rozmawialiśmy, Lorraine zawołała mnie na górę, gdyż miałem rozmowę międzymiastową. Powiedziałem detektywowi, że może swobodnie rozejrzeć się po biurze, ale powinien być ostrożny i niczego nie dotykać, ponieważ znajdowały się tam przedmioty związane z przywołaniami demonów. Cóż, nie minęło pięć minut, kiedy na górę wszedł detektyw blady jak ściana. Gdy zapytałem go, co się stało, odmówił odpowiedzi - wspomina Ed ze śmiechem. - Jedynie ciągle mamrotał: "Lalka, szmaciana lalka jest żywa". Oczywiście mówił o Annabelle. Ta mała lalka sprawiła, że uwierzył w prawdziwość moich słów. Rzeczywiście, kiedy o tym pomyślę, to od tamtego dnia wszystkie moje spotkania z detektywem odbywały się w jego biurze.
-Sprofanowane przedmioty takie jak Annabelle mają swoją aurę. Kiedy je dotykasz, twoja ludzka aura miesza się z ich aurą. Ta zmiana przyciąga duchy, niczym włączenie się alarmu przeciwpożarowego wzywa strażaków. Dlatego dla ochrony pokrapiam się wodą święconą, a następnie kropię nią szmacianą lalkę, czyniąc znak krzyża. Jak powiedziałem, w czasie swojej pracy, nigdy nie spotkałem ateisty w nawiedzonym domu. Ludziom trudno jest uwierzyć w istnienie czegoś, w co przyzwyczajeni byli nie wierzyć. Jednak brak wiedzy umożliwił złemu duchowi wkroczenie w życie trojga nieświadomych niczego młodych ludzi. Wielu twierdzi, że przekonanie o istnieniu duchów jest nieracjonalne i niczym nie uzasadnione. Mówią, że to tylko iluzja, halucynacja lub wręcz, że takie zjawiska w ogóle nie istnieją, co można wykazać naukowo. Jednak, czy to prawda?
Źródło: http://www.warrens.net/

czwartek, 7 sierpnia 2008

Nawiedzony dom Smurlów



Dom Jacka i Janet Smurlów w Pittston, Pensilvania, był miejscem przerażającego fenomenu, który miał miejsce w latach 1985 - 1987. Przypadek był obszernie komentowany w środkach masowego przekazu. Mimo, że dom został poddany trzem egzorcyzmom, oraz badaniom demonologów Eda i Lorraine Warren, demon nie chciał odejść. Historia ta został opisana w książce pt. "Hunted", na jej kanwie nakręcono również film o tym samym tytule.
Wspomniany dom to duplex, zbudowany w 1896 roku przy spokojnej drodze. Po tym, jak huragan Agnieszka zdewastował w 1972 roku obszerne tereny północno - wschodniej Pensylwanii, rodzina Smurlów zmuszona została do porzucenia swojego domu w Wilkes - Barre. Rodzice Jacka, John i Mary Smurlowie kupili dom w Pittson, na zachodzie, w 1973 roku, za 18 tys. dolarów. Zajęli oni połowę domu, zaś Jack, Janet i ich dwie pierwsze córki, Down i Heatera, zamieszkali w drugiej połowie budynku. Smurlowie poświęcili mnóstwo czasu i pieniędzy na remont domu, wykonując dużą część prac we własnym zakresie.

Smurlowie to rodzina zwarta i kochająca. Jack i Janet dorastali w tamtych rejonach, poznali się w 1967, a rok później wzięli ślub. Jack służył w Marynarce Wojennej, a następnie został technikiem neuropsychiatrycznym. Cala rodzina wychowana została w wierze katolickiej, i cechowała ją głęboka wiara.
Pierwsze 18 miesięcy od przeprowadzki minęły im szczęśliwie.
Potem zaczęły dziać się dziwne rzeczy. W styczniu 1974 roku, na dywanie pojawiła się tajemnicza plama; telewizor Jacka stanął w płomieniach, rury kanalizacyjne pękały, mimo nieustannych napraw. Niedawno odnowiona wanna została poważnie zarysowana, jakby pazurami dzikiego zwierzęcia; podobnie rzecz miała się ze świeżo polakierowaną drewnianą boazerią w łazience. W 1975 roku, córka Smurlów, Down, wielokrotnie widziała ludzi unoszących się w powietrzu, w jej sypialni.

W 1977 roku Smurlowie doszli do wniosku, że ich dom jest w jakiś sposób nawiedzony.
Kurki w kranach odkręcały się i zakręcały samoistnie; radio włączało nawet wówczas, gdy nie było podłączone do prądu, krzesła poruszały się i kiwały, jakby rzeczywiście ktoś na nich siedział.

Z czasem zaczęli czuć kwaśny odór i inne dziwne zapachy w domu; Jack wielokrotnie dotyku głaszczącej go, niewidzialnej ręki. W międzyczasie przyszły na świat bliźniaki, Sharonn i Carin, i rodzina Smurlów powiększała się, sfrustrowana i zmęczona rosnącą liczbą tajemniczych fenomenów.
W 1985 roku przekształciły się one w przerażające doświadczenia. Dom często zamarzał. John i Mary słyszeli kogoś mówiącego obscenicznie w innym języku - głos ten dobiegał z innych pomieszczeń domowych. W lutym 1985 roku Janet, która robiła pranie w suterenie, nagle usłyszała kogoś, kto wołał do niej po imieniu, mimo, że była tam sama. Dwa dni później mróz nadal panował w domu; tym razem Janet dostrzegła w kuchni cień ludzki, bez dokładnego oblicza, który przeniknął ścianę i ukazał się Mary w innej części domu.Od tamtego czasu manifestacje paranormalne stały się częstsze oraz intensywniejsze. Duży , podwieszony pod sufitem klimatyzator spadł tuz obok Shannon, niemal ją zabijając; tej nocy jej starsza siostra, Heather utwierdziła się w wierze katolickiej. Gdy zjawiska przybierały na sile, Jack i Janet często lewitowali. Pewnego razu, po tym jak uprawiali seks, Janet został brutalnie zrzucona z łóżka, podczas gdy jej mąż leżał sparaliżowany, dusząc się okropnym smrodem.Simon, należący do Smurlów owczarek niemiecki, bywał wielokrotnie podrywany z podłogi i rzucany. Ze ścian dochodziły przeraźliwe odgłosy stukania i drapania. Którejś nocy, Shannon został podczas snu zrzucona z łóżka, a potem ze schodów.Wrogie siły nie oszczędziły również sąsiadów. Wielokrotnie słyszeli krzyki i dziwne hałasy dobiegające z domu Smurlów, nawet gdy nie było w nim właścicieli. Większość sąsiadów sympatyzowała z nękaną rodziną, gdy ta przysięgła sobie, ze się nie podda.
W styczniu 1986 roku, Janet usłyszała o Edzie i Lorraine Warren, badaczach zjawisk paranormalnych i egzorcystach z Monroe, w Connecticut. Mimo, że była sceptycznie do nich nastawiona, to - nie mając pomocy znikąd - wezwała Warrenów. Ci przybyli w towarzystwie Rosemary Frueh, pielęgniarki i jasnowidza. Badania rozpoczęli od delikatnego wypytania Smurlów o ich wyznanie religijne, szczęście w życiu rodzinnym, czy praktykowali satanizm, okultyzm, czy wywoływali duchy, posługując się tablicą ouija - po czym doszli do wniosku, że rzeczywiście w ich domu mają miejsce zjawiska nadprzyrodzone. Następnie badacze zaczęli chodzić po domu, aż ustalili, że punkt skrzyżowania się dwóch części domu znajduje się w sypialni, w miejscu, gdzie stała szafa. Stwierdzili oni, że w domu znajdują się 4 złe duchy: trzy pomniejsze i 1 prawdziwy demon.

Ze względu na to, że była to normalna, kochająca się rodzina, która nie uprawiała żadnej formy okultyzmu, i która nie przeżyła żadnej tragedii, Warrenowie doszli do wniosku, że demon musiał "spać" przez wiele lat, być może całe dekady, po czym został zbudzony przez energię emocjonalną, wygenerowaną przez dziewczynki, które weszły w okres dojrzewania. Demonolodzy dwukrotnie prowokowali demona do ujawnienia się, odtwarzając z kaset muzykę religijną i modląc się. Demon zareagował gwałtownie, trzęsąc lustrem, trzaskając pułkami kredensu i literując zdanie: "Wynoś się z tego domu, ty ohydny bękarcie!" Dopiero święcona woda i modlitwa zatrzymały furię zlego ducha.
Sytuacja stała się bardzo poważna, kiedy Jack został zgwałcony przez łuskowatego sukkuba, który miał postać staruchy o ciele młodej kobiety. Jej oczy były czerwone, a dziąsła zielone. Dusiła go, w następstwie czego zaczął bardzo cierpieć na nieznaną chorobę, której objawy przypominały grypę. Inkub napastował seksualnie Janet, wydając z siebie świńskie kwiki (znak poważnej infestacji demonicznej), które rozbrzmiewały ze ścian.
Smurlsowie twierdzą, że wielokrotnie prosili o wsparcie i reakcję ze strony Kościoła. Rzymskokatolicka diecezja w Scranton oświadczyła, że mogłaby zapewnić konsultację ekspertów, ale oficjalne zaangażowanie ze swojej strony uznala za mało prawdopodobne. W pewnej chwili Janet myślała,że uzyska pomoc od niejakiego ojca O'Leary, ale okazało się, że taki ksiądz w ogóle nie istnieje. Warrenowie sprowadzili ojca McKenna (obecnie biskupa), tradycjonalistę, który nie akceptował zmian w rytuałach, ustanowionych przez Sobór Watykański II. Odprawiał on msze po łacińsku i przeprowadził dla Warrenów ponad 50 egzorcyzmów. McKenna odprawił w domu Smurlów antyczny rytuał, który jednak tylko rozwścieczył demona.

Carin rozchorowała się poważnie: cierpiała na tajemniczą gorączkę i była bliska śmierci. Down została niemal zgwałcona przez demoniczną siłę. Na rękach Janet i Mary pojawiły się ślady cięć i pogryzień. Wszyscy znajdowali się w fatalnym stanie psychicznym. Ed Warren wytłumaczył im, że weszli w drugą fazę wpływów demona: opresję, która następuje po infestacji. Trzecią fazą jest opętanie i śmierć.
Biskup MacKenna odprawił drugi egzorcyzm, ale bez skutku. Demon towarzyszył Smurlsom na polu kempingowy i nękał Jacka w pracy. Zrozumieli również, że przeprowadzka do innego domu nie miałaby sensu, gdyż demon udałby się tam za nimi.
Po kolejnej odmowie pomocy ze strony Kościoła, Smurlowie zdecydowali się na występ w telewizji. Anonimowo, ukryci za parawanem, udzielili wywiadu Richardowi Beyowi prowadzącemu show "People are talking" w lokalnej kalifornijskiej telewizji. Demon z zemsty uniósł Janet w powietrze i rzucił nią o ścianę. Następnie ukazał się Jackowi w postaci przerażającego stworzenia przypominającego świnię na dwóch nogach. Ludzka ręka przeniknęła przez materac i ścisnęła Janet za kark. Jack został ponownie zgwałcony.
W sierpniu 1986 roku, Smurlowie uznali, że potrzeba zapoznania z ich historią szerszej opinii publicznej jest większa od leku przed ośmieszeniem. Udzielili wówczas wywiadu, który został opublikowany w czasopiśmie Wilkes-Barre Sunday Independent. Niemal natychmiast ich dom stał się atrakcją turystyczną dla dziennikarzy, ciekawskich i sceptyków, którzy chcieli zbadać całą sprawę. Niektórzy z tych ostatnich - wśród nich znaleźli się również niektórzy sąsiedzi Smurlów - twierdzili, że Smurlowie wymyślili całą historię, aby wzbogacić się na ewentualnych prawach do książki czy filmu.
Smurlowie skontaktowali się z medium, Mary Alice Rinkman, która potwierdziła wyniki badań Warrenów, że w domu znajdują się cztery złe duchy. Według niej jednym z nich była stara kobieta o imieniu Abigail, drugim był ponury, wąsaty mężczyzna o imieniu Patrick, który zabił żonę i jej kochanka, za co został powieszony przez tłum. Trzeciego ducha nie udało jej się zidentyfikować, natomiast czwatym był potężny demon.
Zainteresowanie prasy skłoniło diecezję Scranton do działania. Zaproponowała ona przejęcie śledztwa. Warronowie zaplanowali zbiorowe egzorcyzmy z udziałem wielu księży. Do nawiedzonego domu przybyły grupy modlitewne, aby udzielić wsparcie ofiarom złych duchów. Biskup MacKenna odprawił egzorcyzmy po raz trzeci: wydawało się, że tym razem odniosły one oczekiwany skutek - męczące fenomeny ustąpiły na około trzy miesiące. W 1988 roku, tuż przed świętami Bożego Narodzenia, Jack ponownie zobaczył czarną postać, która przywoływała go, by poddał się trzeciej fazie działania demona - opętaniu. Jack chwycił różaniec i zaczął się modlić, w nadziei, że był to tylko pojedyńczy, epizodyczny przypadek. Niestety, wkrótce powróciły hałasy, okropny fetor zgnilizny i pełne agresji ataki.

Sfrustrowani, zmęczeni i pozbawieni nadziei Smurlowie przenieśli się do innego miasta, tuż przed publikacją książki pt. "Haunted", opisującej ich historię.
Kościół po raz czwarty przeprowadził egzorcyzmy, które ostatecznie przyniosły spokój udręczonej rodzinie.
W 1991 roku, na podstawie książki, zrealizowano film o tym samym tytule.
http://www.warren.net/