Pokazywanie postów oznaczonych etykietą dzieci. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą dzieci. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 13 października 2008

Stroje Duchów



STOJE DUCHÓW
Wielu badaczy zjawisk paranormalnych usiłuje dać odpowiedź na pytanie, dlaczego duchy ukazują się medium ( lub w innych okolicznościach), nosząc ubrania, które zdają się być “dodatkiem” zbyt ziemskim jak na byty duchowe – przynajmniej w opinii sceptyków.
Poniżej przedstawiamy obszerny artykuł, w którym staramy się udzielić odpowiedzi na to fascynujące pytanie, rzucając nieco światła na tę pozorną sprzeczność, oraz na inne zagadnienia związane z życiem pozagrobowym – oddając głos samym “zmarłym”.
Oto, co powiedział sławnemu brytyjskiemu dziennikarzowi Wiliamowi T. Steadowi, który zginął w 1912 roku na pokładzie Titanica ( katastrofę tę przepowiedział w 1886 roku w swoich dwóch książkach) jego duch przewodnik Julia Ames:
“Kiedy dusza opuszcza ciało, w pierwszym momencie jest całkowicie naga, jak w chwili urodzenia. Ja znalazłam się obok mojego martwego ciała, przekonana, że jestem żywa i w doskonałej formie. Dopiero, gdy zobaczyłam swoje zwłoki leżące na łóżku, zrozumiałam, że coś się stało. W chwili, gdy duch pomyśli o tym, że jest nagi, materializują się niezbędne części ubrania. Dla nas myśl jest aktem twórczym: wystarczy o czymś pomyśleć, a wówczas nabiera to kształtów. Nie przypominam sobie, abym się ubierała, po prostu nagle byłam ubrana tylko dlatego, że tego zapragnęłam.
Gdy duch jest już całkowicie rozbudzony i przywyknie do nowego środowiska, nabiera zdolności do pojawiania się w różnych formach; na przykład jako dziecko ukazuje się komuś, kto znał go za jego życia ziemskiego tylko jako dziecko. Robimy to nie dla siebie (nie mamy takiej potrzeby), ale wówczas, gdy przybywa ktoś nowy, albo kiedy chcemy być rozpoznani przez was, żyjących na Ziemi”.
Julia potwierdziła to, co mówią inne duchy: projektują one taki obraz siebie, jaki pamiętają z czasów ziemskiej egzystencji.
Allan Kardec, francuski pionier badań paranormalnych, zapytał pewnego razu, czy wszystkie duchy mają skrzydła, czy tylko niektóre. W odpowiedzi usłyszał: “Oni nie mają skrzydeł”.
Duchy ich nie potrzebują, ponieważ mogą przemieszczać się samoistnie gdzie tylko chcą. Ukazują się one w formie, która zależy od tego, w jaki sposób chcą one wpłynąć na daną osobę. Jedne zjawiają się w zwykłych ubraniach, inne w pięknych szatach, jeszcze inne mają skrzydła – jednak służy to wyłącznie pokazaniu żyjącym kategorii duchów jaką reprezentują. Wiele z nich nie zna i nie rozumie procesów, podczas których dochodzi do tych przeobrażeń, które dla nich są aktem instynktownym. Nawet jeśli duch nie miał za życia wad fizycznych, może ukazać się jako niepełnosprawny, kulawy, garbaty, czy pokryty bliznami, albo posiada inne znaki fizyczne, które umożliwiają jego rozpoznanie.
Jeśli zaistnieje taka potrzeba, duchy mogą nawet uczynić dotykalną materię eteryczną.
Duch o imieniu Johannes powiedział:
“Pytasz mnie o ubiór i o wygląd. Każda dusza ma swoją formę, która ukształtowała się w trakcie jej całego ziemskiego życia – i taka przybywa do nas. Wyglądamy jak kobiety i mężczyźni - jak wy. Nosimy ubrania, które są wyrazem takich samych wrażeń estetycznych jak u was. Nie myślcie, że kiedy tu przybywacie, rozpoczynacie nowe życie, różne od waszych oczekiwań. Ubrań nie nabywa się w sklepach, ale są w większości realizacją wyobrażenia, jakie mają o nich poszczególne osoby. Służą one wyrażeniu własnej osobowości, dokładnie jak ma to miejsce w waszym przypadku”.
Czcigodny Drayton C. Thomas, badacz zjawisk pozazmysłowych, oraz pastor metodysta, nawiązał kontakt ze swoją zmarłą siostrą Ettą za pośrednictwem znanego medium Gladysa Osborne'a Leonarda. Podczas jednego z seansów, Thomas zapytał ją czy elementy ubioru noszonego w zaświatach są zwykłą kopią ubrania noszonego za życia ziemskiego, czy też duchy “produkują” je całkowicie od nowa. Etta odpowiedziała:
“W pewnym sensie odpowiedź na wasze pytanie powinna brzmieć „tak” dla obu części pytania. Na przykład na Ziemi stare ubranie może zostać rozprute, a następnie wykonuje się z niego inne, pozornie nowe. Nasza myśl dotycząca cenionego przez nas przedmiotu może być tak silna, iż dostarcza matrycy, na podstawie której, dzięki unikalnym procesom tej sfery istnienia, powstaje jego duplikat. Myśl odgrywa bardzo ważną rolę w procesie powstawania rzeczy, ale nie jest to proces całkowicie mentalny; jeśli chcemy, możemy posłużyć się innymi metodami...”
W trakcie innego seansu, Thomas dowiedział się, że gdy spał, często odwiedzał nieżyjącą rodzinę. Zmarły ojciec powiedział mu, iż widział jak jego dusza wychodziła z ciała poprzez splot słoneczny (w chwili śmierci wychodzi ona przez głowę), w postaci swego rodzaju tkaniny. Wiąże się to z instynktowną potrzebą ubrania się – dlatego w naturalny sposób dusza stara się okryć swoje ciało eteryczne.
Komunikując za pośrednictwem renomowanego w pierwszych latach XX wieku medium Elsy Barker, David Patterson Hatch, który za życia był adwokatem i sędzią, oświadczył, że po przejściu nie ma trudności z uzyskaniem ubrania.
“Nie wiem jak wszedłem w posiadanie ubrania po śmierci, ale kiedy zacząłem uświadamiać sobie całą sytuację, w której się znalazłem, zauważyłem, że noszę na sobie moje zwykłe odzienie. Nie rozumiem do końca, jak udało mi się zabrać ze sobą moje ubranie”.
Hatch dodał, że po jakimś czasie spotkał kobietę noszącą greckie szaty. Zapytał ją gdzie je znalazła. -Stworzyłam w myślach obraz, który stał się peplum – usłyszał w odpowiedzi. Wówczas Hatch postanowił stworzyć dla siebie rzymską togę, ale nie mógł sobie przypomnieć jak ona wygląda.
Analogicznie, pewien duch oświadczył dr Charlesowi Richetowi, laureatowi nagrody Nobla z 1913 roku, że nie potrafi się ukazać, ponieważ nie pamięta jak wyglądał za życia!
Zdaje się, że zasadę wizualizacji swojego ciała fizycznego przez duchy można zastosować do fotografii paranormalnych. Kiedy pewna matka poprosiła ducha swojego syna, aby wytłumaczył jej jak udaje mu się pojawić na zdjęciu, odpowiedział:
“Udałem się do domu i obejrzałem wszystkie swoje zdjęcia, szczególnie to w salonie, które najbardziej mi się podoba. Starałem się utrwalić jego obraz w moim umyśle, aby móc odcisnąć go w elektroplazmie”. Chłopiec powiedział, że udał się za matką do pokoju, w którym miało być zrobione zdjęcie. Podczas gdy fotograf czynił przygotowania, duch wykonał kilka prób. “Oczywiście nie mogłem się widzieć, ale byłem pewien, że zdjęcie wyjdzie dobrze. Byłem gotów, ale zaskoczył mnie błysk flesza i twarz wyszła nieco poruszona”.
Badania historii fotografiki spirytystycznej wykazały, że wiele zdjęć uznano za fałszywe prawdopodobnie dlatego, że przypominały portrety osób zrobione jeszcze za ich życia, zgadzały się również ubiory. Stąd zrodziło się podejrzenie, że fotografom udawało się w nieuczciwy sposób zdobyć portrety zmarłych. Natomiast możliwość, że duchy posługują się swoimi starymi podobiznami, nie została przez sceptyków wzięta pod uwagę.
Duch, który w 1920 roku nawiązał kontakt z ojcem Johannesem Greberem, niemieckim księdzem katolickim, oświadczył, że: “Jeśli duch chce ukazać się ziemskim oczom i zostać rozpoznany, musi zjawić się w formie materialnej, która powstaje poprzez kondensację elektroplazmy. Pełna manifestacja wymaga tak wielkiej ilości materii, że żadne medium nie jest w stanie jej dostarczyć”.
W przypadkach manifestacji część ciała medium musi zostać rozpuszczona i użyta do materializacji ducha. Z tego powodu podczas materializacji konieczne jest, aby medium zrezygnowała z części wagi swego ciała, którą odzyskuje na koniec seansu. Doświadczenia przeprowadzone w 1915 roku w Irlandii przez Wiliama J. Crawforda, całkowicie potwierdziły utratę wagi przez jasnowidza. Tłumaczy to również przyczynę, dla której liczne manifestacje ograniczają się do ramion, dłoni czy twarzy.
Jeden z uczestników seansów D. Home'a, znanego medium z zeszłego wieku, zapytał za jego pośrednictwem ducha przewodnika, jak duchy stają się widzialne. Ten odpowiedział:
“Czasami poszerzamy pole energetyczne danej osoby, umożliwiając jej widzenie nas; innymi razy tworzymy kopie naszych ubrań, wizualizując je tak, by wyglądały identycznie jak były znane na Ziemi. Poza tym możemy projektować na wszystkich widzialny obraz, albo ukazywać się wam w postaci chmury otoczonej aureolą światła.
Po swej śmierci w katastrofie Titanica, Wiliam T. Stead (wspomniany wyżej), zaczął komunikować poprzez różnych jasnowidzów.
Twierdzi on, że po tamtej stronie również istnieją medium, zdolne odnaleźć ludzi umożliwiających duchom kontakt z naszym światem. Jeden z nich pomógł mu znaleźć ziemskie medium, oraz nauczył go jak zwrócić na siebie uwagę, wizualizować się wśród ludzi, wyobrażając sobie, że znajduje się wśród nich w ciele fizycznym, z silnym promieniem światła skierowanym na siebie. Stead dodał, że uczestnicy seansu byli w stanie wizualizować jego twarz, ponieważ tylko w ten sposób potrafił widzieć samego siebie. Podobnie potrafił on przesłać informację, koncentrując się na krótkim zdaniu, powtarzając je z uwagą i naciskiem, aż słyszał je wypowiadane przez medium.
Podobno ojciec Junipero Serra, jeden z pierwszych misjonarzy w Kalifornii, komunikował w pierwszych latach XX wieku za pośrednictwem Violet Parent z Los Angeles. Podczas jednego z seansów, Parrent zapytała ojca Serra, czy może zrobić mu zdjęcie. Zgodził się on na fotografię ze swoją zmarłą matką. Zdjęcie przedstawia jego matkę niemal o połowę niższą od niego. Pierwszą reakcją było uznanie fotografii za oczywiste fałszerstwo, ale wcześniejsze wyjaśnienia fenomenu myśli – obrazu pozwala nam zrozumieć, że prawda jest inna. Ojciec Serra dokonał projekcji siebie i swojej matki tak, jak ją pamiętał – widząc siebie dużo większym od niej. Poza tym jego głowa była dużo mniejsza od reszty ciała, co brało się stąd, że dużo łatwiej było mu wizualizować ubrania niż twarz. Mimo, że fotografia okazała się być bardzo podobna do jedynego zachowanego portretu znanego misjonarza, to istniały pewne różnice. W związku z tym, że ojciec Serra żył w okresie przed wynalezieniem fotografii i prawdopodobnie na misji nie miał częstego dostępu do luster, należy zastanowić się, czy do końca znał wygląd swojej twarzy.
Być może widział ją jedynie odbitą w jakimś strumyku.
Wiele komunikacji pochodzących ze świata duchów utrzymuje, że dążą one do uwolnienia się od tradycyjnego ubioru używanego na niższych poziomach, przechodząc do ubierania się w tuniki i togi na poziomach wyższych. Po przejściu do świata pozaziemskiego, monsinior Robert Hugh Benson zaczął komunikować się za pośrednictwem Anthony’ego Borgia, który twierdził, że jest w stanie odwiedzać jeden z wyższych poziomów.
„Zauważyłem, że większość bytów wyższych nie nosiła strojów ziemskich, co pozwoliło mi na stwierdzenie, że są tu od dłuższego czasu. Edwin (ich przewodnik) powiedział nam, że zmiana ubioru nie była całkowicie konieczna. Mieli oni prawo noszenia strojów duchowych dzięki temu, że byli mieszkańcami tego królestwa – były to szaty najodpowiedniejsze do miejsca i sytuacji. Trudno je opisać, ponieważ nie można dokonać porównania z jakąkolwiek tkaniną ziemską. Tu nie mamy tkanin materialnych, wszystko zależy od natury i poziomu światła jakim promieniują duchy, które jest istotą samego ubioru. Istnieje zatem ewidentna relacja między duchami i naturą ich ubrań”.
W późniejszym czasie Benson zdołał zmienić wygląd jego nazbyt ziemskiego ubioru, ale mimo, że nowe szaty przypominały te noszone przez inne duchy, nie miały tego samego koloru i tej samej intensywności światła.
Źródło: ampupage.it , za: Metgat’s Blog

wtorek, 19 sierpnia 2008

Historia Coco'






Wywiad udzielony, aby opowiedzieć o tym, co nam się przydarzyło i czego jeszcze Wam nie opowiedziałem.

Claudio Pisani.

Lauria, jesień 1998 rok.


Lauria położona jest między górami parku Pollino, niedaleko od śniegów Sirino i zachwycającego swym pięknem morza Maratea. Tamtejsza ludność nie wyszła jeszcze z szoku wywołanego wrześniowym trzęsieniem ziemi. Niektóre drogi są zamknięte z powodu ryzyka osunięcia ziemi, jednak nasz przyjaciel, dr Claudio Pisani, nie wydaje się tym przejęty.
-Co najwyżej obawiam się o żonę i córkę - wyznaje. - Nie postępowały one ze mną na drodze rozwoju duchowego. Tak wiele czytałem o śmierci, czy raczej "przejściu między wymiarami", że nie boję się tego, jak kiedyś.
Zapowiada się długa historia, więc siadamy wygodnie w salonie, przy kominku. Na zewnątrz jest zimno, w okolicznych górach spadł już śnieg

Dziennikarz: Dr Pisani, jak godzi pan zainteresowanie parapsychologią z praktyką lekarską?

Pisani: Przede wszystkim mówmy sobie po imieniu. Nie podobają mi się tytuły uniwersyteckie, gdyż wszyscy jesteśmy duchami wcielonymi na krótki czas w tym wymiarze fizycznym. Nasza wiedza wykracza daleko za tę, którą określają tytuły naukowe, poza tym wobec Boga jesteśmy wszyscy równie godni szacunku. Aby odpowiedzieć na Twoje pytanie muszę cofnąć się pamięcią do okresu dzieciństwa, dlatego postaram się być jak najbardziej zwięzły. Kiedy miałem 5 lub 6 lat, bardzo się przestraszyłem, słysząc od mojej matki o 3 Tajemnicy Fatimskiej. Lęk przed zbliżającym się końcem świata pozostał ukryty gdzieś w mojej podświadomości i powrócił w czasach "niedoszłej 3 wojny światowej" związanej z kryzysem rakietowym na Kubie. Wydawało mi się, że najbardziej prawdopodobną przyczyną ogólnoświatowej zagłady jest wojna nuklearna. Lubiłem wówczas czytać książki fantastyczno - naukowe, dlatego wiedziałem czym jest broń nuklearna i jakie skutki przynieść może jej użycie - stąd brało się moje przerażenie.
Pamiętam, że przez dwa lub trzy dni nieustannie się modliłem. Byłem bardzo szczęśliwy i poczułem ogromną ulgę (podobnie jak wszyscy inni), kiedy doszło do nieoczekiwanego, pozytywnego zakończenia kryzysu. Jednak myśl o śmierci nie opuściła mnie nawet w okresie dojrzewania. Kiedy miałem 18 lat zmarła ukochana ciocia Maria, jedyna siostra mojej mamy, do której byłem bardzo przywiązany. płakałem przez całe nabożeństwo pogrzebowe i jeszcze wiele dni po nim. To wówczas zacząłem myśleć, że jeśli duch żyje po śmierci ciała, to musi istnieć sposób, by nawiązać kontakt z naszymi drogimi zmarłymi. Ale jak to zrobić? Jasnowidze nie budzili we mnie dużego zaufania, być może dlatego, że mój ojciec zawsze był pozytywistą (on tez był lekarzem) i z trudem akceptował praktyki religijne, oraz wszystko, co wiązało się z światem pozagrobowym. Oczywiście nie mogłem porozmawiać z nim o parapsychologii i doświadczeniach związanych z zaświatami. Tego samego roku zapisałem się na wydział medycyny uniwersytetu w Rzymie, gdzie poznałem swoją żonę Francescę, oraz wielu przyjaciół. Czasami czytałem coś na tematy ezoteryczne, ale nie miałem przekonania do śmiesznych magów, jasnowidzów, czy horoskopów: moja naukowa mentalność nie mogła potraktować poważnie szarlatanów, mimo że sam temat fascynował mnie i pobudzał moją wyobraźnię.
Poza tym, w latach '70 nie było poważnych badań w dziedzinie ESP: to był dopiero początek i nikt nie myślał o zastosowaniu metody naukowej w badaniu seansów spirytystycznych, czy działalności jasnowidzów; nie istniała również poświęcona temu tematowi, a jednocześnie szeroko dostępna prasa. W każdym razie do dziś jestem przekonany, że niektóre osoby nas oszukują: absolutnie nie wierzę w horoskopy, magów, satanistyczne sekty itp. Duchowość to zupełnie inna sprawa. Potem był doktorat, ślub, na świat przyszła pierwsza córka - nic dziwnego, że zapomniałem o zjawiskach paranormalnych. Aż pewnej nocy przyśniło mi się, że umarłem. Zobaczyłem ciemny tunel, na którego końcu dostrzegłem silne światło, po czym nagle się obudziłem. O wszystkim zapomniałem do czasu, aż pewnego dnia w moje ręce wpadła książka dr Moody'ego. "O kurcze - pomyślałem - kolega po fachu, który zajmuje się ESP. Ciekawe, co ma do powiedzenia!" Początkowo czytałem ze sceptycyzmem, potem dałem się całkowicie wciągnąć, ale nie poszedłem dalej, poza kupienie kolejnej jego książki. W tamtym okresie zbyt trudno było mi uwierzyć w tego rodzaju rzeczy.

D: Przepraszam, ale chcesz powiedzieć, że pozostałeś sceptykiem, mimo, iz widziałeś we śnie tunel opisany przez Moody'ego dużo wcześniej zanim przeczytałeś jego książkę?

P: I tak, i nie... po prostu nie interesowało mnie to, jak istnienie UFO czy Atlantydy (przeczytałem wszystkie książki Petera Kolosimo). Wiesz, zawsze wszystkim się interesowałem. Wydaje mi się, że mam mentalność otwartą, nie jestem fundamentalistą religijnym, politycznym, ani naukowym; zawsze pozostawiam sobie otwarte wszystkie drogi poznania. Myślę, że ciekawość jest wielkim motorem napędowym w ewolucji; zwierzęta również są ciekawe: widziałeś jak zachowuje się kot, kiedy wchodzi do domu - na początku zwiedza go od piwnicy po dach.

D: Zatrzymaliśmy się na roku....
P: Powiedzmy w latach '80. W 1988 roku urodził się Nicola. Nie trudno wyobrazić sobie z jaką radością został przyjęty, po tylu latach oczekiwania. Mimo, że był wcześniakiem, szybko stał się ruchliwy i miał duży apetyt. Kochane dziecko rozpieszczane przez nas, dziadków i wujów, ci ostatni w tamtym okresie byli kawalerami. Nicola rósł prawidłowo; był silny i zdrowy; poza zwykłymi chorobami dziecięcymi, przez 3 lata jego zdrowie było bez zarzutu. Przyszło lato i jesień 1991 roku. 16 września Coco' (nazywaliśmy go tak, od kiedy ukończył 2 lata) zaczął mieć dziwne problemy ze zdrowiem: nie mógł do końca opróżnić pęcherza moczowego i bardzo często oddawał mocz. Nie bolało go, nie narzekał na pieczenie: to musiało być banalne zapalenia pęcherza moczowego... Myślałem, że to była jakaś wada budowy czy problemy neurologiczne. Zawiozłem go do szpitala na echografię i tam poznałem straszliwą prawdę: między prostatą a pęcherzem moczowym w jego ciele znajdował się duży nowotwór! Następnego dnia pojechaliśmy do Rzymu: nie ma co opowiadać wszystkiego szczegółowo - Coco' przeszedł Golgotę wszystkich chorych na raka: echografia, chemioterapia, analizy, bardzo bolesne operacje. Pierwsza z nich konieczna była dla wykonania biopsji. Kilka dni po tym zabiegu zadzwoniłem, jak zwykle do domu, gdzie przenieśli się moi teściowie, aby zająć się naszą córką Lydią i kierować moich pacjentów do zastępującego mnie kolegi.
Mój teść odpowiedział wstrząśnięty. Nie mógł znaleźć słów, by opowiedzieć mi, co przytrafiło się jego żonie kilka godzin wcześniej... Ostatecznie zrozumiałem, że moja teściowa i jej przyjaciółka, wracając z kościoła, gdzie odmówiły różaniec, widziały jak brama mojego domu (bardzo ciężka, żelazna, pozbawiona mechanizmów otwierających) otworzyła się sama, silne światło oświetliło sień, następnie brama zamknęła się sama, podczas gdy światło zgasło. -Skleroza - mruknąłem przez zaciśnięte zęby i uznałem cały epizod za głupotę. Miałem dużo ważniejsze sprawy na głowie. W szpitalu zastałem poruszoną żonę, która oświadczyła: - To dobry znak! Bóg wysłuchał nasze modlitwy! - Szczęśliwa, że w to wierzy - pomyślałem wówczas. Następnego dnia uradowany ordynator wszedł do sali: wyniki biopsji pozwalały żywiś nadzieje na wyzdrowienie Coco' - nowotwór nie należał do najbardziej złośliwych i istniały duże szanse, że uda się go zredukować za pomocą chemioterapii. Wówczas ostateczny zabieg rozwiązałby problem. Nie chciałem mu wierzyć: to było zbyt piękne, aby było prawdziwe! A może teściowa miała rację, mówiąc o cudzie?
D: Przepraszam, że Ci przerywam, ale czy Twoja teściowa przypisała ten "znak" komuś konkretnemu: świętemu, Maryi?
P: Moja teściowa modliła się do błogosławionego Domenica Lentiniego, świętego kapłana, który żył tu, w Laurii na przełomie XVIII i XIX wieku. Przyjęliśmy jej wyjaśnienia i zaczęliśmy wierzyć w pomoc błogosławionego księdza. Wielu mieszkańców Laurii uczestniczyło w modlitewnym czuwaniu, wszyscy chcieli, aby mój syn ocalał...

D: Mów dalej, to bardzo ciekawe.

P: Zapomniałem Ci powiedzieć, że 15 dni przed badaniami symptomatologicznymi, jedna osoba z mojej rodziny miała koszmar: o świcie "przyśniła" jej się ciocia Maria. Stała przy jej łóżku i w pewnej chwili chwyciła śpiącą za ramię, wywołując w niej silne wrażenie chłodu i zrozumiałe przerażenie. Co ciocia chciała przekazać, zakładając, że to nie był jedynie koszmarny sen? Wówczas nie zastanawiałem się nad tym.

D: Niestety, po kilku tygodniach dziecko zachorowało...

P: Tak, teraz wiemy, że ciocia przyszła nas ostrzec przed niebezpieczeństwem, ale lęk członka naszej rodziny przeszkodził w przekazaniu nam czegoś więcej, jak tylko zwykłą, niejasną zapowiedź nadchodzących wydarzeń. Dopiero dużo później przypomnieliśmy sobie o tym wydarzeniu. Sprawa bardzo mnie zaciekawiła, ponieważ moja teściowa czuła przez krótki czas intensywny zapach kwiatów tuż przed każdą analizą, czy echografią, jakim poddawano dziecko podczas chemioterapii. Coraz częściej mówiła nam, że docierał do niej zapach kwiatów księdza Domenico, jednocześnie wyniki badań okazywały się coraz bardziej pocieszające, aż wreszcie technicy nie mogli dostrzec nawet śladu nowotworu. Do końcowego zabiegu podeszliśmy pełni wiary i niemal pewności, że się powiedzie; i wydawało się, że tak właśnie było. Nicola wyzdrowiał, chociaż musieliśmy poczekać (i kontrolować) jeszcze 5 lat, aby się upewnić.
Tymczasem po roku spokoju, choroba wróciła w wersji jeszcze bardziej agresywnej niż poprzednio. Nie chcę wspominać tamtych strasznych dni. powiem tylko, że nasza wcześniejsza wiara została bardzo zachwiana, potem odrodziła się wraz z nadzieją, którą nosiliśmy w sercach, aż do ostatniego dnia ziemskiego życia Coco'. Bardzo nam to pomogło wytrwać do końca, do 22 kwietnia 1994 roku, kiedy to o godzinie 22:10 nasz Coco' zasnął w ramionach śmierci. Następnego dnia, osłupieni i odrzucający realność tego, co się stało, stojąc przed małą, białą trumienką, otoczeni cierpieniem całego miasteczka, przeklęliśmy Boga za to, ze nas oszukał. Przeklęliśmy Go również w jego kościele pod wezwaniem świętego, którego nasz syn nosił imię, i któremu go zawierzyliśmy: św. Mikołaja. Nadeszły miesiące pustki i ciemności; czułem się martwy w środku, ale przecież mieliśmy córkę, którą należało się zająć, była praca i wszystkie małe codzienne problemy. Jakoś nam szło; staraliśmy się nie płakać w obecności Lydii, która nie chciała więcej mówić o utraconym braciszku; nawet spędziliśmy wakacje nad morzem.
Potem jedna osoba w rodzinie zaczęła skarżyć się na niepokojące problemy z trawieniem. Rok po odejściu Coco' kłopoty zaczynały się na nowo. Być może był to rak wątroby... Zebrałem się w sobie i udałem się z M. do szpitala. Na szczęście rak nie był złośliwy, ale należało niezwłocznie operować, gdyż był bardzo duży. Pojechałem z M. i jej mężem do Rzymu; chodziłem tymi samymi ulicami, co wówczas, gdy chorował Coco'; to był ten sam szpital, w którym Coco' miał radioterapię; w tym samym hotelu mieszkaliśmy miesiącami... Moje serce krwawiło, ale musiałem to zrobić, musiałem się przezwyciężyć... Dzień przed moim wyjazdem, ktoś z rodziny doświadczył obecności Coco' na naszym łóżku, poczuł jego ciężar i zapach. Tym razem osoba ta nie przestraszyła się, a ja nie byłem już tak sceptyczny, jak niegdyś: być może był to znak, że Coco' jest blisko nas! Kilka dni później, kiedy byłem w Rzymie, ktoś inny słyszał wieczorem dźwięki elektrycznego pianina; brzmiało to tak, jakby grało sześcioletnie dziecko: stonowane dźwięki, pomylone akordy - właśnie tak grał Coco'. Pianino leżało wyłączone na szafie. Kto inny jak nie on mógł grać na nim w tak charakterystyczny sposób o 4 nad ranem?. Następnego dnia operacja przebiegła bardzo dobrze i nasza krewna została po tygodniu wypisana ze szpitala, mimo, że usunięto jej połowę wątroby. Nicola był do niej bardzo przywiązany i z pewnością dawał nam do zrozumienia, że wszystko pójdzie dobrze. Trochę zachęceni tymi znakami (ja coraz częściej czułem jego kwiatowy zapach), zaczęliśmy lepiej żyć, przyzwyczajając się do cierpienia wynikającego z braku jego obecności fizycznej. Nigdy nie wyzdrowiejemy do końca, ale nasze rany krwawiły mniej dzięki tym małym "bandażom" wysłanym nam przez Coco'.

D: Czyli te znaki pomogły wam odnaleźć chęć do życia?

P: Tak, bardzo, podczas jego choroby i po niej. Ale musieliśmy zadać sobie następujące pytanie: jeśli Nicola wysyłał nam znaki po swojej śmierci, to kto wysyłał nam je wcześniej? Pytanie zdawało się być bez odpowiedzi, aż w październiku 1996 roku połączyłem się z siecią internetową. Pierwsze słowo, które wpisałem do wyszukiwarki było N.D.E. oznaczające doświadczenia z pogranicza śmierci. Dlaczego właśnie to słowo? Od kolegi lekarza dowiedziałem się, że Nicola doświadczył podczas operacji usunięcia nowotworu zatrzymania akcji serca - zjawisko dość częste w stanie znieczulenia ogólnego, choć nie powszechne. Wzmianki o tym nie było na karcie chorego mojego syna. W szpitalu wszyscy o tym wiedzieli i szeroko komentowali fakt, że lekarzom i ich rodzinom przytrafiały się zawsze najbardziej rzadkie przypadki. Przypomniałem sobie książkę Moody'ego i opowieści jego pacjentów. Podczas zatrzymania pracy serca mój syn miał NDE: to tłumaczyło dlaczego tak bardzo zmienił się na lepsze, twierdził że widział Jezusa i aniołki - to nie były fantazje kilkuletniego dziecka!
Starałem sobie przypomnieć, co Nicola opowiadał mi po operacji: widział Jezusa, który chodził, unosząc się nad podłogą. Jak 4 letnie dziecko mogło wymyślić sobie podobne szczegóły, które są wyłącznie elementem wizji opisywanych przez mistyków? Nauczyłem się "nawigować" w sieci i ku mojemu największemu zdumieniu znalazłem setki stron poświęconych DNE, oraz ADC - ten ostatni skrót nie był dla mnie jeszcze znany. Dopiero gdy wszedłem na cytowaną wielokrotnie stronę Judy Guggenheim i jej męża Billa, zrozumiałem, że ADC oznacza "kontakty" ze zmarłymi. Na wspomnianej stronie znalazłem opowieści o niezwykłych wydarzeniach, które dla mnie były już znane: zapach kwiatów; sny, w których zmarli są zbyt realni, by być jedynie tworem wyobraźni; muzyka dochodząca z wyłączonych instrumentów; a nawet rozmowy telefoniczne pochodzące z zaświatów. Zatem nie oszaleliśmy z bólu... chyba, że znajdujemy się w domu wariatów wielkim na pół świata. Świadectwa ludzi, którzy mieli doświadczenia identyczne z naszymi były zbyt liczne, abyśmy wszyscy byli chorzy psychicznie!
D: Co wówczas zrobiłeś?

P: Początkowo dużo czytałem, zdobywałem wiedzę dzięki internetowi. Potem zebrałem się na odwagę i napisałem do Judy na jej "Message Board", gdzie wielu zdesperowanych rodziców znalazło pociechę. Odpowiedziała mi natychmiast, z uprzejmością i miłością, którą ta kobieta i jej rodzina obficie obdarzają wszystkich, którzy proszą ich o pomoc. Wkrótce zorganizowali "reading", czyli nawiązanie kontaktu z moim synem, za pośrednictwem Natalie - jasnowidza z Pennsylwanii - drogą internetową, bo mój angielski nie pozwalał mi na rozmowę przez telefon. W praktyce miało wyglądać to następująco: Natalie nawiąże kontakt Nicolą, a ja zadam jej pytania, pisząc na klawiaturze komputera, trochę tak, jak niegdyś robiło się z telegrafem. Datę ustaliła Natalie, która nic nie wiedziała o nas i o Nicoli, na 17 czerwca 1997 roku. Judy poprosiła mnie, bym nic nie opowiadał wcześniej nikomu, nawet jej samej; wiedziała tylko, że straciłem sześcioletnie dziecko, które zmarło na raka.

D: Wydaje mi się, że wcześniej coś mi już powiedziałeś na temat tej szczególnej daty.

P: Tak, wiąże się z nią pewna historia. 4 lata wcześniej, kontrola stanu zdrowia Nicoli, rok po zakończeniu terapii, wykazała, że wszystko jest w porządku. Miało to miejsce 17 czerwca 1993 roku. To był dla nas bardzo szczęśliwy dzień. Postanowiliśmy z kilkoma przyjaciółmi pojechać nad morze i Nicola bawił się na plaży w Anzio, jak to robią dzieci w jego wieku; wydawało się, ze wszystko wróciło do normalności. To dziwne, ale Natalie wybrała na "reading" z moim synem jeden z beztroskich dni, jakie nam były dane od czasu jego choroby - oczywiście dostrzegłem w tym "robotę" Coco'. Wieczorem 17 czerwca usiadłem do komputera i wszedłem do sieci; Judy czekała już na mnie. Dla pewności znalazła tłumacza pochodzenia włoskiego, aby wspomóc mój angielski, którego nauczyłem się w szkole, i który pozostawiał wiele do życzenia. Natalie dołączyła nieco później i natychmiast poinformowała nas, że Nicola był "na linii"! Czułem się głupio, uczestnicząc w seansie spirytystycznym za pomocą komputera... później całkowicie zmieniłem zdanie: ta słodka osoba, jaką jest Natalie, zaczęła podawać zbyt wiele szczegółów na temat Nicoli, aby uważać, że zgaduje.
Powiedziała, że mój syn "przeszedł" z powodu śmiertelnej choroby, przez którą "zatrzymywał płyny" (nie oddawał moczu!), że jego ulubioną zabawką był Tony (Tomy Train, elektryczny pociąg dla dzieci), że bardzo kochał małego misia (to prawda), że pokazywał jej błękitna małpkę (którą podarował babci), oraz, że oczywiście widział nas i dom - na dowód tego poinformował nas, że zmieniliśmy tapetę w saloniku, w którym lubił się bawić!!! Ten ostatni szczegół sprawił, że razem z żoną wybuchliśmy płaczem: wszystko było prawdą. Jak mogliśmy myśleć, że Natalie wszystko sobie wymyśliła? A poza tym... Któryś z domowników, zanim rozpoczął się "reading", poczuł w domu zapach kwiatów, ale o tym nic nikomu nie powiedział. Dowiedziałem się o tym od Nicoli, za pośrednictwem Natalie, który powiedział w jakim pokoju miało miejsce to niezwykłe zjawisko. W późniejszym czasie miałem jeszcze inne liczne "readings" z Natalie i Sunni Welles (zawsze otrzymywałem odpowiedzi ZBYT SZCZEGÓŁOWE, ABY WĄTPIĆ. Dziś wierzę na 99,9999999% w życie po śmierci!).

D: Czy ostatnio miałeś inne sygnały od swego syna?

P: Do dziś czujemy zapachy, odbieramy przesłania pisane włosami na mydle, żarówki migają lub zapalają się same. Tak stało się właśnie wczoraj.
D: Wcześniej wspominałeś coś o trzęsieniu ziemi.

P: Tak. 10 września, po 24 godzinach ciągłych wstrząsów sejsmicznych, poczułem około północy silny zapach kwiatów. Przebywaliśmy wówczas w naszym domku na wsi, gdzie czuliśmy się bezpieczniej. Zapach ten wielce mnie nie zdziwił, jako że znajdowałem się w pobliżu krzaka hortensji, ale mój kuzyn Peppino, który zna się na roślinach, powiedział, że hortensje wogóle nie pachną. Cała noc minęła bez wstrząsów, więc może zapach ten był znakiem od Coco', aby upewnić nas, że trzęsienie ziemi dobiegło końca? Jestem o tym przekonany!D: Jakie wnioski z tego wyciągasz?

P: Teraz jestem pewien, że Coco' nie należy już do nas. Być może jest aniołem, jak tłumaczyła mi Sunni, i że to właśnie on wysyłał te zapachy, aby pomóc nam żyć dalej. Teraz wiem, że - poza wszelką wątpliwością - śmierć jest niczym innym, jak przejściem do innego wymiaru, gdzie wreszcie będziemy szczęśliwi, bo wolni od "ciężkiej" materii, z której zbudowany jest świat i nasze ciała, do świata pokoju, sprawiedliwości i miłości, gdzie nie będziemy płakać za niczym z naszej obecnej rzeczywistości. Nie powinniśmy przywiązywać się do obecnego wymiaru istnienia, ponieważ jest on jedynie bladym odbiciem prawdziwego życia, które nas czeka; życia, w którym czeka na nas Coco' razem z innymi dziećmi odchodzącymi codziennie z naszego świata, pozostawiając swych rodziców "okaleczonych", po "amputacji". Nie na długo, jednak... Tym "braciom w cierpieniu" chcę powiedzieć, że dzieci odchodzą wcześniej, aby otworzyć nam drogę; że przyszli na świat na tak krótko, jedynie po to, aby pomóc nam stawić czoła misji, jaką jest życie w świecie fizycznym. Każdy człowiek ma jedno życie, nawet najbardziej podły i zły; nie zawsze o tym pamiętamy i pogardzamy innymi ludźmi, oceniamy ich i potępiamy według tego, jakimi nam się wydają, a nie według roli, do jakiej wypełnienia są powołani. Bez istnienia zła nie dostrzeżeniemy dobra, jak bez ciemności nie docenilibyśmy istnienia światła.

W głębi serca każdego człowieka, dobrego czy złego, tli się mała boża iskra, ponieważ my wszyscy jesteśmy iskrami z jego Ognia. Zasada jest prosta w formie, ale trudna w praktyce - zostawił nam ją Jezus 2000 lat temu: Kochajcie się wzajemnie, jak ja was umiłowałem - z niej wynikają wszystkie inne.

Na zewnątrz jest jeszcze zimniej; zapadła noc i na to sympatyczne miasteczko wciśnięte między najwyższe szczyty Apeninów Kalabryjsko - Lukańskich pada gęsty śnieg. Jednak ciepła rozmowa z tym lekarzem, jakże różnym od innych znanych mi dotąd, nie pozwala mi drżeć z zimna. Idź do przodu swoją drogą, doktorze. Być może misja, jaką zawierzył ci twój syn polega na leczeniu dusz, nie tylko tych ludzi, którzy przychodzą do twojego gabinetu, ale również i tych, którzy będą czytać tę historię, lub których napotkasz na swojej drodze. źródło: www.ampupage.it

czwartek, 24 lipca 2008

Wrażliwość paranormalna dzieci (2)




TELEFON DO BABCI
Dzieciaki kochają telefony. Uwielbiają imitować rozmowy dorosłych za pomocą ich telefonów zabawek. Oczywiście dziś mają one telefony komórkowe zabawki. Jednak w 1960 roku, kiedy Sandy miała 5 lat, jej telefon zabawka był staroświecki. Był to jednak telefon niezwykły.
W tamtym czasie Sandy mieszkała ze swoją rodziną w pięknym Berkshire Hilss w Massachusetts. W święta Bożego Narodzenia przydarzyła się jej niezwykła historia. Sandy chciała zadzwonić do swojej babci, aby powiedzieć jej o lalce Gadatliwa Cathy i innych prezentach, które otrzymała na Gwiazdkę. Telefon domowy wisiał wysoko na ścianie - za wysoko, by mogła sięgnąć po niego bez pomocy. Niestety jej ojciec i bracia wyszli z domu odśnieżyć podwórko, a mama brała prysznic.
Sandy nie mogła czekać. Myślała, że eksploduje, jeśli natychmiast nie powie babci o swoich nowych skarbach. -Robiłam się coraz bardziej niecierpliwa - wspomina. - Postanowiłam zatem, że udam, iż telefonuję do babci z telefonu zabawki, który dostałam na Święta. W tamtych czasach nie było telefonów wybierających numer, ale trzeba było przy każdej rozmowie skorzystać z pomocy asystenta. Kiedy więc podniosłam słuchawkę mojej zabawki, usłyszałem wyraźne słowa operatorki mówiącej: -proszę o numer telefonu.


-Byłam zszokowana, ale podałam jej numer babci, który pamiętam do dziś. Usłyszałam sygnał telefonu, a potem głos mojej babci, z jej wyraźnym włoskim akcentem, mówiącej: -Halo? Natychmiast zaczęłam opowiadać jej o Gadatliwej Catty, ale babcia chciała dowiedzieć się, gdzie jest moja mama. Wyjaśniłam jej, że mama bierze prysznic, a mój tata i moi bracia wyszli z domu. Wiedziała, że nie mogę sama sięgnąć po telefon, zapytała więc, jak udało mi się wdrapać na tyle wysoko, by skorzystać z telefonu wiszącego na ścianie. Wytłumaczyłam jej, że dzwonię z mojego telefonu zabawki. Babcia roześmiała się serdecznie i poprosiła, by mama zadzwoniła do niej, jak skończy brać prysznic. - Kiedy mama wyszła z łazienki, usiłowałam przekonać ją, że naprawdę rozmawiałem z babcią przez mój dziecinny telefon, i że czeka ona na telefon od matki. Śmiała się podobnie jak babcia, ale tak długo nalegałam, aż wreszcie mi ustąpiła i zadzwoniła do niej. Gdy matka dowiedziała się, że rzeczywiście rozmawiałam z babcią, znalazłam się w nie lada kłopotach. Oskarżyła mnie o to, że w niebezpieczny sposób wspięłam się po ścianie do telefonu. Upierałam się, że dzwoniłam ze swojego telefonu zabawki, czym pogorszyłam swoją sytuację, oskarżona o kłamstwo.
Sandy spędziła resztę świątecznego poranka w swoim pokoju, niesprawiedliwie oskarżona o niebezpieczną wspinaczkę i kłamstwo. -Byłam tym sfrustrowana - wspomina -ale uśmiechałam się na myśl, że w jakiś sposób zadzwoniłam do babci ze swojego telefonu zabawki tamtego świątecznego poranka. To musiała być magia.

DUCH DAŁ MI NA CUKIERKI
Dorośli (szczególnie dziadkowie) czasami rozpieszczają dzieci, pozwalając im jeść zbyt wiele słodyczy. Lecz cóż powiedzieć, gdy rozpieszczającym jest bezcielesny głos?
Wczesnym latem 1954 roku, Doglas miał osiem lat i mieszkał na wschodnich peryferiach londynu, niedaleko Epping Forest. Okolica była mieszanką tarasowych domów z lat '30 przeplatanych "polami" - pustymi miejscami po domach zniszczonych przez niemieckie bombardowania, zagospodarowanymi przez naturę, z wielką radością dzieci.


To był trudny okres dla Douglasa. -Mój ojciec odszedł - wspomina. - Stres z powodu wojny i pociąg do młodej kobiety. Moja mama, dwie siostry i ja staraliśmy się żyć dalej, żywiąc się ziemniakami, kapustą, jajami i chlebem. Mama pracowała w zakładzie produkcyjnym i zarabiała zaledwie tyle, by starczyło na spłacanie kredytu mieszkaniowego.
Tego szczególnego dnia, po lunchu, Douglas odprowadzał swoją matkę do pracy, zanim miał iść do szkoły. Poprosił ją wówczas o kilka pensów na cukierki. -Nadal widzę jej otwartą torbę i wielki skórzany portfel, który był pusty - mówi Douglas. - Ciągle czuję obopólne zawstydzenie, że nie miała dla mnie kieszonkowego. Pobiegłem z powrotem, żałując, że w ogóle ją poprosiłem. Douglas pobiegł przez pola za sklepami, a potem błotnistą drogą wiodącą przez trawę. Mając ciągłą ochotę na słodycze, postanowił poprosić najwyższą instancję. - W smutku i dziecięcej potrzebie poprosiłem Jezusa o kieszonkowe na słodycze - opowiada. - W odpowiedzi głęboki męski głos dochodzący gdzieś z tyłu i z dołu powiedział: "Kopnij trawę". Rozejrzałem się, ale byłem sam. Kopnąłem trawę. "Kopnij trawę", powtórzył głos. Wykonałem polecenie. To była gęsta kępa trawy. "Kopnij jeszcze raz", polecił mi głos i zrobiłem to.


Z trawy wytoczyła się sześciokątna moneta o wartości trzech centów. Rozradowany swoim zdumiewającym "szczęściem" Doglas pomknął do sklepu ze słodyczami, gdzie zamienił na nie efekt swej niezwykłej przygody.
-Przez całe życie myślałem o tym wydarzeniu - mówi Douglas - i nie doszedłem do żadnych wnioskow poza jednym: to rzeczywiście miało miejsce i kupiłem sobie słodycze. Z mojej wiedzy wynika, że głos dobiegał z tyłu, z dołu, chociaz nikogo nie było w pobliżu. Głos był głęboki, angielski, należał do mężczyzny i nie rozpoznałem go. Moje późniejsze próby, aby zdobyć pieniądze za pomocą modlitwy nie przyniosły rezultatu.

wtorek, 22 lipca 2008

Wrażliwość paranormalna dzieci (1)




Czy dzieci są w silniejszym związku ze światem duchowym i zjawiskami paranormalnymi niż dorośli? Bazując na licznych epizodach, wielu badaczy zjawisk paranormalnych powiedziałoby, że tak: widzą zmarłych (często takich, których nie widzieli za życia), bawią się z "wyimaginowanymi przyjaciółmi", opowiadają szczegóły z ich przeszłych wcieleń i widzą wiele innych dziwnych rzeczy, które są niewidzialne dla ich rodziców.
Racjonaliści i sceptycy wątpią lub całkowicie odrzucają dziecięce opowieści, jako produkt ich bujnej wyobraźni: wymysłami prowokowanymi okazanym im zainteresowaniem; nieswiadoma interpretacja naturalnych wydarzeń filtrowanych przez dziecięce umysły.
A co jeśli duchy, dziwne stworzenia i wizje paranormalne dzieci są realne?
Poniżej znajdują się opowieści przekanane przez dorosłych, tak, jak pamietają je z dzieciństwa.

WIZYTA POŻEGNALNA
Kristin miała pięc lat i mieszkała z rodzicami w Trafford, Pennsylvania. Pewnego dnia jej babcia została nagle zabrana do szpitala. -Byłyśmy bardzo zżyte - opowiada Kristin - Mimo to nigdy nie odwiedziłąm jej w szpitalu. Moi rodzice doszli do wniosku, że byłam za mała, aby to znieść. Pewnej niedzieli, wczesnego ranka, około godziny piatej, Kristin obudziła się nagle i usiadła na łóżku. -Zobaczyłam postać kobiety, stojącą w nogach mojego łóżka - mówi Kristin. Myśląc, że to jej mama, dziewczynka wogóle się nie przestraszyła. Zwróciła się do kobiety, ale tam milczała. Ponownie powiedziała: -Mamo?, ale odpowiedziała jej cisza. -Kobieta tylko patrzyła się na mnie i wyciągnęła rękę - wspomina Kristin. -Wpadłam w panikę, bo nie mogłam zrozumieć, dlaczego mama mi ne odpowiada. Zaczęłam krzyczeć: "Mamo!".
Matka Kristin wbiegła do jej pokoju, aby zobaczyć co się stało. -Zapytała mnie, czy wszystko w porządku, a ja spytałam, dlaczego mi nie odpowiadała, a tylko stała i patrzyła się na mnie. Mama usiadła przy mnie na łóżku, dotknęła mojego człoła, aby sprawdzić czy nie majaczę w gorączce i powiedziala, że to musiał być tylko sen. Wyjaśniła, że przez cały czas spała w swoim łóżku. Kristin niechętnie przyjęła wytłumaczenie mamy i połozyła się spać.
Później tego ranka rodzice Kristin otrzymali telefon od jej wujka. Dotyczył on jej babci. Odeszła we śnie we wczesnych godzinach porannych. -Mama zaczęła płakać, ale opanowała się i kontynułowała rozmowę - opowiada Kristin. -Jej brat powiedział, że babcia zmarła około 5 nad ranem. Wyjaśniła mi, że babcia odeszła; że nie będzie już cierpiała, i że jest z aniołami w niebie. Kilka dni później matka Kristin połączyła czas śmierci jej matki z wizją cienistej kobiety, jaką miała jej córka. -Nie opowiedziała mi o tym, zanim nie skończyłam 10 lat - wyjaśnia Kristin. - Doskonale pamiętam, jak mi to mówiła i zrozumiałam, że moja babcia przyszła, aby się ze mną pożegnać.

GARGULEC NA SŁUPKU ŁÓŻKA
To klasyczny lęk dzieci: potwory w ich szafach, albo pod ich łóżkami. Gdy Josh miał sześć lat, też się ich bał. Jednak przysięga on, że faktycznie jednego widział.
Miało to miejsce wiosną 1990 roku, kiedy Josh, jego matka i brat Aaron mieszkali w przyczepie na farmie za Laurelville, Ohio. Tamtej nocy Josh obudził się z koszmaru. Dziś nie może przypomnieć sobie szczegółów tamtego snu, pamięta jednak, że wystraszył się tak bardzo, że wstał z łóżka i poszedł szukać pociechy u matki. -Przeszedłem krótki korytarz, wszedłem do pokoju matki i chciałem wśliznąć się do jej łóżka - opowiada Josh. - Matka powiedziała mi, bym wracał do swojego łóżka, więc wróciłem do pokoju, który dzieliłem z moim bratem Aaronem.
Josh nie był przygotowany na to, co zobaczył, wchodząc do pokoju: -Nigdy nie zaponę tego, co zobaczyłem. Na słupku łóżka mojego brata znajdowała się mroczna postać, która wyglądała jak gargulec albo gremlin. Miał kwadratową, sztywną głowę, jak gargulec. Miał około dwóch stóp wysokości, był nieco zgarbiony i patrzył na Aarona. Gdy go dostrzegłem, zatrzymałem się nagle i westchnąłem ciężko. Stwór usłyszał mnie i odwrócił głowę w moją stronę! Nie widziałem jego oczu, jedynie zarys jego twarzy.
Przerażony Josh odwrócił się i uciekł do pokoju matki. Przekonana, że chłopiec potrzebuje jedynie odrobiny wsparcia, kobieta wróciła z nim do jego pokoju, aby pokazać mu, że nie ma tam żadnego potwora. I rzeczywiście go tam nie było. Cokolwiek Josh widział, odeszło. -Nie uwierzyła mi, wiec starałem się o tym zapomnieć - mówi Josh. -Nigdy więcej nikomu o tym nie powiedziałem.
Tak więc była to tylko wyobraźnia Josha, pobudzona przez koszmar, prawda? Kilka lat później, gdy był w dziesiątej klasie, siedział w ławce z kolega o imieniu Ryan. Josh zauważył, że kolega ma na szyi niewielką bliznę i zapytał go, skąd ją ma. Ryan odpowiedział, że kiedy miał osiem lat przypadkowo uderzył w rozsuwane, szklane drzwi. Dodał, że mało nie umarł z powodu dużej utraty krwi. Zdradził też Joshowi niezwykły aspekt tej historii: -Dziwne jest to,że w noc przed wypadkiem mój brat widział małą, ciemną postać siedzącą na moim łóżku i patrzącą na mnie, jak spię. Gdy Ryan opisał mu wygląd istoty, którą widział jego brat, okazało się, że była dokładnie identyczna z gorgulcem, którego widzial Josh.
źródło: paranormal.about.com