piątek, 30 maja 2008

Nawiedzony gmach sądu


"Wracaj do nieba".


To tylko jeden z siedmiu EVP-ów nagranych po południu 19 kwietnia i wczesnym rankiem 20 kwietnia, kiedy to członkowie East Valley Paranormal Society spędzili noc w Second Pinal County Courthouse.


Po wysłuchaniu i obejrzeniu nagrań audio i wideo z tej wizyty, grupa przedstawiła wcześniej w tym miesiącu swoje odkrycie małej grupie przedstawicieli władzy Hrabstwa Pinal. Stowarzyszenie zebrało nagrania EVP i liczne zdjęcia oraz nagrania wideo zawierające niewyjaśnione obrazy, ale wstrzymują się przed nazywaniem gmachu sądu Florence'a nawiedzonym.


Est Valley Paranormal Society kwalifikuje badane przez siebie miejsca w skali od 1 do 5. 1 otrzymuje miejsce, w którym nie ma żadnej interakcji, 5 to interakcja z duchami przy wielu świadkach. Po wstępnej wizycie określono stary gmach sądu Florence'a na 3.
Grupa badaczy chce tam powrócić, w mniejszej liczbie około 6 badaczy i 2 przedstawicieli hrabstwa w roli obserwatorów, aby sprawdzić, czy fenomeny zaobserwowane przez nich w zeszłym miesięcu ciągle tam występują.


Badacze są szczególnie zainteresowani pomieszczeniem znajdującym się na drugim piętrze, który poddali badaniom. Przez całą noc znajdowała się tam jedna z kamer na podczerwień, należąca do stowarzyszenia. Poza tym było ono puste i zamknięte przez całą noc.
Na kasecie nagrały się cienie pojawiające się pięć razy na ścianie i drzwiach, oraz czarny obiekt przemykający szybko przez drzwi. Jako, że w kamerze na podczerwień czarne przedmioty widoczne sa jako białe i odwrotnie, cień wskazuje na obecność światła. Czarny przedmiot to oczywiście nie jest nietoperz, gdyż ten pojawiłby się jako biały.
-Według nas to prawdziwa zjawa chodziła po pokoju - powiedział Kim Mann, założyciel i szef East Valley Paranormal Society władzom hrabstwa.


Jedak badacze wstrzymują się przed nazwaniem gmachu sądu nawiedzonym bez dalszych badań: -Musimy upewnić się, że zza kamery nie przedostało się światło - powiedział Kim, chociaż na kasecie nie ma śladu cienia rzucanego przez kamerę lub statyw. W badanym pomieszczeniu mieściło się biuro kuratora dla nieletnich, zanim władze hrabstwa opusciły gmach.
Kamera znajdująca się na sali sądowej również zarejestrowała czarny obiekt przemykający szybko nad balustradą przynajmniej cztery razy, oraz "wielką kulę światła", która "nie była typowym orbem", jak czytamy w raporcie stowarzyszenia dotyczącym wieczornych wydarzeń.
Ponadto kamery utrwaliły białe i niebieskie orby, które - według niektórych członków stowarzyszenia - są kulami energii wskazującymi na obecność zjawisk paranormalnych. Trzy orby znajdowały się na starej sali sądowej, jeden na korytarzu, kilka poruszało się w piwnicy, jeden duży biały był na poddaszu i jeden niebieski w rejestracji. Ogółem, badacze zarejestrowali na wideo 12 zjawisk.


Przed godziną 23 rozległ się głośny brzęk na głównym korytarzu w pobliżu drzwi frontowych. Słyszało go wszystkich 10 członków stowarzyszenia rozproszonych po całym budynku i towarzyszący im przedstawiciele władz hrabstwa. Nie potrafili oni znaleźć naturalnego wytłumaczenia tego hałasu.


EVP to hałasy i przypominające ludzkie głosy, które są emitowane w częstotliwości niższej od progu słyszalności ludzkiego ucha. Do ich nagrania stowarzyszenie posłużyło się rozmieszczonymi po całym budynku cyfrowymi rejestratorami głosu.


Nagrano w sumie 7 EVP. Podczas prezentacji wyników badań stowarzyszenia odtworzono je przedstawicielom władz hrabstwa i dziennikarzom z lokalnego dziennika. Poza EVP cytowanym na początku tego artykułu, innym intersującym przypadkiem był głos o melodyjnym barytonie śpiewający czy wyjący w starym pokoju konferencyjnym, za biurem biegłego sądowego.
Innym razem słychać było sowo "Angie" - imię członka grupy - na głównym piętrze więzienia.
Na sali sądowej jeden z badaczy zapytał jak się czują. W odpowiedzi, na kasecie słychać wyraźnie słowo "smutno". Innym razem, również na sali sądowej, słychać mówiącego badacza, a EVP brzmi jak głos kobiety mówiącej "hej".


"Wierzymy, że tam są duchy" - konkludują badacze w swym raporcie. "Tego wieczoru wydarzyło się wiele tajemniczych rzeczy. Odczuwalne zmiany temperatury, dziwne głośne hałasy i niewytłumaczalne wrażenie, że ktoś cię obserwuje to typowe elementy inteligentnego nawiedzenia".


"Z naukowego punktu widzenia musimy stwierdzić, że nie ma całkowicie rozstrzygających dowodów na to, że ten gmach jest nawiedzony. Tym niemniej występują w nim niewytłumaczalne zjawiska".


"Czujemy się w obowiązku określić, czy ten budynek jest rzeczywiście nawiedzony. Porzebne są nowe badania. Mniejsza grupa wróci do gmachu i skupi się na tych miejscach, które uważamy za godne największego zainteresowania".


Casa Grande Valley Newspaper

czwartek, 29 maja 2008

Wizje na łożu śmierci


“Nowy pomysł jest na początku potępiony jako śmieszny, potem odrzucony jako banalny, wreszcie staje się przedmiotem ogólnej wiedzy”.
Wiliam James

Od początku zeszłego wieku zostały opublikowane książki, które szczegółowo opisują obserwacje poczynione przez lekarzy i pielęgniarki wobec umierających pacjentów.
Jakkolwiek wizje na łożu śmierci bywały wspominane w literaturze i kulturze powszechnej każdej epoki, to rzadko wspominano o nich w literaturze naukowej, aż do końca 1920 roku, kiedy stały się one przedmiotem badań Sir Wiliama Barretta, profesora fizyki w Royal College of Science w Dublinie.
Barrett zaczął interesować się tym tematem, kiedy jego żona, chirurg położnik, opowiedziała mu, wróciwszy pewnego wieczoru z pracy, o kobiecie, która tego dnia zmarła w szpitalu z powodu krwotoku, wydając na świat swego synka.
Tuż przed śmiercią kobieta o imieniu Doris, usiadła bardzo podniecona widokiem przepięknego krajobrazu. Powiedziała wówczas, że przyszedł jej ojciec, aby towarzyszyć jej w przejściu na drugą stronę.
Najbardziej szokujący dla Barretta był fakt, iż kobieta zdziwiła się nagle na widok swej siostry Vidy, która przybyła z ojcem. Vida zmarła trzy tygodnie wcześniej, jednak ze względu na bardzo zły stan jej zdrowia, zatajono przed Doris śmierć jej ukochanej siostry.
Historia ta do tego stopnia poruszyła Barretta, iż podjął się on systematycznych badań wizji na łożu śmierci. Były to pierwsze badania naukowe, które doprowadziły go do wniosku, że umysł umierającego pacjenta jest, przy licznych okazjach, świadomy i racjonalny. Barrett przytoczył również wiele przypadków, w których personel medyczny i rodzina uczestniczyli w wizji umierającego.
Jego książka, opublikowana w 1926 roku, nosiła tytuł Deathbed Visions. Barrett utrzymuje w niej, że:
Bardzo często, w chwili śmierci, ludzie widzą w pobliżu ich łóżka przyjaciela lub krewnego, których uważają za żywych.
We wszystkich przypadkach stwierdzono, iż widziane osoby były martwe przed nimi, o czym umierający nie wiedzieli.
Umierające dzieci bywały często zaskoczone, że anioły, które na nie czekały nie miały skrzydeł.




W latach '60 zeszłego wieku dr Karlis Osis z American Society for Psychical Eesearch przeprowadził studia na temat wizji na łożu śmierci, których wyniki szybko zostały potwierdzone przez innych badaczy, wywodzących się z różnych kultur. Odktył on, że:
Najpowszechniejszy rodzaj wizji dotyczył osób, które zmarły krótki czas wcześniej.
Wizje na łożu śmierci nie trwały długo: do pięciu minut, również mniej.
Umierający pacjenci twierdzili, że goście przybyli, aby zabrać ich ze sobą.
Wiara lub jej brak w świat pozagrobowy nie miały wpływu na częstotliwość czy rodzaj wizji.
Większości pacjentów poddanych badaniu nie aplikowano lekarstw, które mogłyby wywoływać halucynacje.




W 1977 roku dr Osis i jego kolega dr Erlenddur Haraldsson opublikowali dzieło At the Hour of Death. W książce poszerzono pierwotne badania, zamieszczając w niej świadectwa ponad 1000 lekarzy i pielęgniarek indyjskich i amerykańskich. W sumie oparto się na opisach zgonu ponad 100.000 osób. Odkryto, iż wnioski potwierdzały wyniki pionierskich badań przeprowadzonych w Anglii przez dr Roberta Crookalla, prowadzonych przez ponad trzydzieści lat i opublikowanych w jego licznych esejach.
Na bazie informacji dostarczonych mu przez personel medyczny stwierdził, że:
Jedynie 10% osób była świadoma tuż przed śmiercią.
Od połowy do dwóch trzecich osób należących do tej grupy miało wizje na łożu śmierci.
Wizje te przyjmowały formę odwiedzin, podczas których ukazywali się ich bliscy, obrazów z zaświatów, oraz euforycznego nastroju, niewytłumaczalnego z medycznego punktu widzenia.
Dr Melvin Morse twierdzi, iż francuski historyk Philippe Aries udokumentował tezę, że przed rokiem 1000 umierający opowiadali o wizjach Boga i utrzymywali, iż widzieli tych, którzy umarli przed nimi. Ubolewa on nad faktem, że w dzisiejszych czasach pacjentom, którzy mają tego rodzaju wizje, podawane są lekarstwa na bazie narkotyków lub Valium, aby pokonać “lęk”, a oba te rodzaje lekarstw usuwają pamięć doraźną, co przeszkadza pacjentom w zapamiętaniu wizji, które mogli ewentualnie mieć. Morse twierdzi również, że około 90% osobom, które umierają w szpitalach “podaje się duże ilości środków uspokajających; pacjent jest reanimowany i poddawany nieustannej terapii”, oraz że lekarze uważają wizje na łożu śmierci za problem do rozwiązania za pomocą lekarstw (Morse 1993: 64).
W swojej książce Closer to the Light – Learning from the Near-Death Experience of Children, Morse wyraża opinię, że wizje na łożu śmierci są “zapomnianym aspektem w tajemniczym procesie życia”, mogą one nieść pociechę, oraz mają zdrowotny wpływ na umierającego pacjenta i jego rodzinę. Przytacza on liczne przypadki umierających dzieci, które zaczęły mieć wizje świata pozagrobowego w ostatnich dniach ich życia. Opisywały one cudowne kolory, piękne miejsca i zmarłych członków rodziny, o których istnieniu czasami nie mieli pojęcia.
To nie są halucynacje
Dr Osis na początku swoich badań postawił hipotezę, że wyżej opisane doświadczenia są zwykłymi halucynacjami wywołanymi przez biochemiczne reakcje zachodzące w umierającym mózgu. Jednak później przekonał się, że doświadczenia te były tak bardzo nadzwyczajne i przekonujące, iż nie można ich wytłumaczyć fizycznym stanem pacjenta lub działaniem lekarstw, które mu podawano.
W archiwach British Society for Psychical Research znajdują się opisy wielu przypadków, w których wizyta zjawy została potwierdzona przez inne osoby, czasami przez kilka osób jednocześnie, które znajdowały się obok łóżka umierającego.
· W jednym, dobrze udokumentowanym przypadku w wizji na łożu śmierci uczestniczyła nie tylko umierająca Harriet Pearson, ale również troje jej krewnych, którzy się nią opiekowali (Journal of the Society for Psychical Research, luty 1904: 185-187)
· W innym przypadku, dotyczącym umierającego chłopca, dwie osoby, niezależnie od siebie, widziały przy łóżku dziecka jego niedawno zmarłą matkę (Archiwum Society for Psychical Research, Tom 6, str. 20).
Wizje na łożu śmierci potwierdzają i nadają większego znaczenia dowodom na istnienie życia po śmierci. Wśród tych, którzy umierają świadomie, od pięćdziesięciu do sześćdziesięciu procent ma wizję „tamtego świata”.
W swojej książce Parting Visions (1994) pediatra Melvin Morse twierdzi, że:
· Wiadomo, iż krewni, którzy wiedzą o fenomenie wizji umierających spędzają więcej czasu przy ich łóżkach. Ten czynnik znacznie zmniejsza poczucie winy, jakiej doświadczają po ich śmierci.
· Wizje duchowe dają siłę umierającym pacjentom, pomagając im zdać sobie sprawę, że mają coś, czym powinni podzielić się z innymi.
· Wizje duchowe oddalają od pacjenta lęk przed śmiercią i są niezmierną pociechą dla jego rodziny.
· Mogą zapobiec poczuciu porażki doświadczanemu przez personel medyczny.
· Jeśli zwróci się na nie uwagę, mogą znacznie ograniczyć „zacięcie terapeutyczne”, często bolesne dla pacjenta. Dr Morse twierdzi, że między 30% a 60% kwoty przeznaczonej na utrzymanie amerykańskiego systemu zdrowotnego zostaje wydane w ostatnich chwilach życia pacjenta i „większa jej część jest wydawana na nieracjonalne procedury, które nie mają nic wspólnego z przedłużeniem jego życia” (Morse 1994: 136).
Carla Wills-Brandon, lekarz psycholog, doradca i autorka sześciu opublikowanych książek, zainteresowała się wizjami na łożu śmierci, kiedy jej syn miał sześć lat. Odwiedziła go pozaziemska istota, która oświadczyła mu, że przybyła, aby zabrać dziadka, oraz zapewniła, iż „dziadziusiowi” będzie dobrze. W swojej książce One Last Hug Before I Go: The Mystery and Meaning of Death Bed Visions. Wills-Brandon nie tylko analizuje osiągnięcia Barretta i Osis, ale również poddaje badaniu liczne współczesne doświadczenia.
Jej wnioski są następujące:
· nauka nie potrafi wyjaśnić natury tych zjawisk
· wizje na łożu śmierci zawsze miały miejsce
· doświadczenia te wskazują na życie po śmierci, oraz
· możemy się z nich wiele nauczyć

Victor Zammit

wtorek, 27 maja 2008

Zjawisko SLI




"Około pięć lat temu zorientowałem się, że gdy nocą przejeżdżam pod latarniami te gasną. Wydarza się to często, co przyprawia mnie to o dreszcze. Gdyby zdarzało się to sporadycznie, to nie byłoby sprawy, ale ma to miejsce raz czy dwa razy w tygodniu. Czy wiąże się to z elektroniką, czy też mam do czynienia z czymś bardziej tajemniczym?"


Zjawisko to jest znane jako street lamp interference (interferencja lampy ulicznej) SLI, i prawdopodobnie ma charakter psychiczny, co stalo się od niedawna obiektem badań. Jak większość zjawisk tego rodzaju, informacje o nich pochodzą prawie wyłącznie z opowiadań, jakich wiele ja również otrzymuję od czytelników. Zwykle osoba, która doświadczyła tego zjawiska - zwana sliderem - twierdzi, że światło zapaliło się, albo zgasło, kiedy przechodziła lub przejeżdżała pod latarnią. Oczywiście coś takiego może zdarzyć się przypadkowo, gdy latarnia jest uszkodzona (z pewnością czasami ci się to zdarza), ale slidersi twierdzą, że w ich przypadku występuje pewna prawidłowość. Chociaż nie zdarza się to w przypadku wszystkich latarni, to wspomniane zjawisko występuje wystarczająco często, aby ludzie ci stwierdzili, że dzieje się coś dziwnego.


Bardzo często slidersi twierdzą, że mają skłonności do wywierania dziwnego efektu na urządzenia elektroniczne. W listach, które otrzymują, twierdzą oni, że:
Urządzenia takie jak lampy czy telewizory włączają sie i wyłączają, mimo ze nie są dotykane.
Żarówki ciągle pękają, gdy slider chce je wkręcić lub wykręcić.
Samoistnie zmienia się głośność w telewizorach, radioodbiornikach i odtwarzaczach CD.
Zatrzymują się zegarki.
W obecności slidera samoistnie uruchamiają się zabawki elektroniczne.
Posiadane przez slidera karty kredytowe i inne karty elektroniczne uszkadzają się lub wyczyszczają.


PRZYCZYNY
Bez naukowych badań wszelkie próby wskazania przyczyn wystepowania SLI pozostają zwykłymi domysłamy. Poroblem z takimi badaniami, podobnie jak w przypadku wielu form zjawisk psychicznych, polega na tym, że bardzo trudno odtworzyć je w laboratorium. Powstają one spontanicznie, bez świadomej intencji slidera. Rzeczywiście, slider poddany testowi zwykle nie potrafi wywołać pożądanego efektu. Racjonalne wyjasnienie tego zjawiska, o ile jest ono prawdziwe, może wiązać się z elektroniznymi impulsami w mózgu. Wszystkie nasze myśli i ruchy są efektem wyprodukowanych w mózgu impulsów. Dotąd wiemy, że impulsy mózgowe oddziaływują na indywidualny organizm, ale jest możliwe, że mają one wpłym na to, co znajduje się poza nim, jak coś w rodzaju zdalnego sterowania. Wyniki badań przeprowadzonych w laboratorium Princeton Engineering Anomalies Research (PEAR) wskazują na to, ze podświadomość może oddziaływac na urządzenia elektroniczne. Badani byli w stanie oddziaływać losowo na komputer częściej niż gdyby chodziło o zwykły przypadek. Badania te, oraz badania prowadzone w innych laboratoriach na świecie, zaczęły wskazywac, metodą naukową, na realność istnienia takich zjawisk psychicznych jak ESP, telekineza i być może wkrótce SLI.
Mimo, że zjawisko SLI nie jest wywoływane świadomie, to niektórzy slidersi twierdzą, że gdy miało ono miejsce to znajdowali się w stanie ogromnego pobudzenia emocjonalnego. Gniew czy stres są często podawane jako "przyczyna". Slider Debbie Wolf, brytyjski barman powiedział: "Ma to miejsce wówczas, gdy jestm czymś zestresowany, nie całkowicie zdołowany, ale gdy coś mnie przygniata, gdy coś intensywnie przemyślam - wówczas to się dzieje".
Czy to wszystko może być jedynie przypadkiem? David Barlow, absolwent fizyki i astrofizyki podejrzewa, że wystepowanie tego fenomenu można łączyć z ludźmi, którzy widzą wzory w "przypadkowym bałaganie". "To mało prawdopodobne, że światlo zapala się samo, gdy przechodzimy obok" - mówi. - "Jesteśmy w szoku, gdy tak się dzieje. Kiedy powtórzy się to kilka razy pod rząd, wydaje się nam, ze mamy do czynienia z jakimś dziwnym zjawiskiem".


Stephen Wagner


źródło: paranormal.about.com

poniedziałek, 26 maja 2008

SMS-y z zaświatów


Jak relacjonuje Blackpool Gazette, człowiek z Lancashire, którego dom ma ponurą sławę ze względu na aktywność poltergeista, twierdzi, że otrzymuje wiadomości SMS od swojej zmarłej żony.
Frank Jones, 59 lat, był zmuszony 12 lat temu poddać swój dom na Winsdor Avenue, w Thornton egzorcyzmom, po tym jak wrogi duch zwany "To", który wcześniej terroryzował i zmusił do opuszczenia domu inną rodzinę, zwrócił swoją uwagę na niego, jego żonę i dzieci.
W 1971 roku, poprzedni właściciele, rodzina Ross opowiadała, że To szarpało za ich kołdry podczas, gdy spali, czuli okropny smród, i coś dyszało im do uszu.
Jones wprowadził się 20 lat temu. Początkowo głęboko sceptyczny wobec istnienia legendarnej istoty, rychło zmienił zdanie.
-Po prostu myślałem, że wszystko sobie wymyślili. Jednak w domu słychać było łomoty i czuło się wstrętny fetor. Pewnej nocy, gdy leżalem w łóżku, pokój wypełnił się mgłą. Chciałem zacząć krzyczeć, ale nie mogłem wydobyć z siebie głosu. Moja twarz była jak sparaliżowana. Tego było dla mnie za wiele.
Córka Jonesa, Maureen, 30 lat, potwierdza, że To stukało i plądrowało dom.
-Myslisz, że ludzie przesadzają, zanim sam nie doświadczysz tego na własnej skórze. Pewnego wieczoru byłam sama w domu. Nagle usłyszałam odgłos kroków na schodach. Skierowały się one do sypialni mojego taty i po chwili usłyszałam jak z hukiem otworzyły się wszystkie szafki. Brzmiało to, jakby w domu grasował włamywacz.
Wezwano egzorcystę z Fleetwood Spiritualist Church, który szybko uwolnił nieruchomość od uciążliwego ducha.
Spokój jaki zapanował w domu skończył się pięć lat temu, kiedy to Jonesa spotkała podwójna tragedia: śmierć na raka mózgu 32 letniego syna Stevena i trzy miesiące później jego 69 letniej żony Sadie, na zawał.
-Po śmierci Sadie wróciłem do domu, czując jakąś niechęć. Na moim telefonie komórkowym było jedno nieodebrane połączenie, chociaż nie słyszałem, aby dzwonił. Wyświetlił mi się mój numer stacjonarny, chociaż nikogo nie było w domu. Kiedy wszedłem do środka, poczułem zapach cygar, jakie paliła moja żona i jej perfum.
Jones twierdzi, że od tamtego czasu jego rodzina otrzymuje dziwne wiadomości SMS od Sadie.
-Zawsze miała komórkę ze sobą. Poddaliśmy ją kremacji razem z telefonem. Dostajemy wiadomości z jej słowami, ale nie ma numeru telefonu, z którego są one wysyłane.

źródło: theregister

środa, 21 maja 2008

Leonore Piper - Niezwykłe Medium





"Nigdy nie popełnię głupoty, tak dziś modnej, uznania za oszustwo tego wszystkiego, czego nie potrafię wytłumaczyć" C. G. Jung

Amerykanka Leonore Piper z Bostonu była jednym z najbardziej spektakularnych i utalentowanych medium, jakie żyło na Ziemi. Nikt, nawet najbardziej zawzięci sceptycy o zawężonych horyzontach nie brali pod uwagę oszustwa, po tym jak zbadali jej zdolności mediumiczne. Piper wchodziła w trans, po czym jakiś byt z zaświatów zwany Dr Phinuit przejmował nad nią kontrolę. Wówczas zaczynała udzielać wielu dokładnych informacji i przesłań ze strony tych, którzy odeszli.
Przykład - jeden z tysięcy, jakich Piper dostarczała przez dekady - zdolny potwierdzić nieprawdopodobną dokładność jej zdolności mediumicznych, miał miejsce w 1893 roku, przy okazji uczestnictwa w jednym z seansów czcigodnego Suttona i jego żony. Małżonkowie Sutton, według relacji Richarda Hodgsona, byli ludźmi bardzo inteligentnymi. Uczestniczyli w seansie Piper, gdyż chcieli skontaktować się z niedawno zmarłą córeczką. Hodgson udostępnił stenograf, aby wszystkie wypowiedzi Piper na temat zmarłej dziewczynki mogły zostać zachowane dla potomności w Society for Psychical Research (akty z 1898: 284-582).
Leonore Piper była w stanie nawiązać kontakt między małżeństwem Sutton i ich ukochaną córeczką w zaświatach. Zdobyte informacje nie pozostawiały żadnej wątpliwości co do faktu, że dziecko rzeczywiście komunikowało się z rodzicami. Poniżej przytoczone zostały informacje przekazane przez dziewczynkę rodzicom:
Potwierdziła, że miała nawyk gryzienia guzików. Zidentyfikowała wujka Franka i przyjaciela, który zmarł na raka, zwróciła się do brata, posługując się jego przydomkiem. Wspomniała o swoich chorym gardle, odrętwiałym języku i o tym, że jej głowa stała się gorąca przed śmiercią. Mówiła o swojej lalce Dinah, siostrze Maggie i koniku zabawce. Zaśpiewała również dwie piosenki, które śpiewała tuż przed śmiercią. Państwo Sutton nie mieli żadnej wątpliwości, ze skontaktowali się z córeczką i byli szczególnie zadowoleni, gdy zapewniła ich: -Jestem szczęśliwa... nie płaczcie już za mną.
Bardzo ważną zdolnością Piper była umiejętność umożliwienia jednoczesnej komunikacji przez nią dwóm odrębnym bytom. Jeden z badaczy SFPR, Richard Hodgson, w jednym ze swoich sprawozdań dla tego stowarzyszenia, twierdzi iż był świadkiem wydarzenia, w którym, podczas gdy jeden byt konwersował za pośrednictwem Piper z jednym z widzów, dłoń medium, która pogrążona była w transie, pisała do Hodgsona wiadomość na całkowicie całkowicie różny temat. Początkowo był bardzo sceptyczny i nie szczędził krytyki na temat mediumicznych zdolności Leonore Piper. Jednak ze względu na niezwykłą szczegółowość informacji i przesłań z zaświatów jakich medium dostarczała przez wiele lat, wreszcie i on, drugi pod względem sceptycyzmu członek SFPR przyznał formalnie, że zdolności mediumiczne Piper są autentyczne i że informacje jakich udziela pochodzą od bytów zamieszkujących świat pozagrobowy.
Władze SFPR liczyły an to, że Richard Hodgson zdyskredytuje Piper tak, jak próbował zrobić to w przypadku innych medium, w tym Madame Blavatsky i Eusapię Palladino. Został specjalnie wybrany przez SFPR i wysłany by zbadać działalność mediumiczną Piper od jej samego początku. Wcześniej oświadczył, że udowodni, iż posiada ona niezwykłą zdolność do posługiwania się sztuczkami, lub - jak sam się wyraził - wykaże, że Piper uzyskiwała informacje: wcześniej, za pomocą środków zwyczajnych, jak śledztwo przeprowadzone przez jej wspólników". Hodgson usiłował za wszelką cenę zdyskredytować medium. Zatrudnił prywatnych detektywów, którzy ją śledzili, aby informowali go z kim spotyka się poza domem, przeglądali jej pocztę, wysyłali na jej seanse podstawionych uczestników i robili wszystko co możliwe, aby udowodnić, że Leonore Piper nie jest autentycznym medium.
Pomimo przeszkadzaniu, obstrukcjonizmowi i kontrolom, za pośrednictwem Piper nadal płynęly niewiarygodnie dokładne informacje. Wówczas Hodgston zaczął twierdzić, że byt który ją kontroluje, dr Phinuit, jest w rzeczywistości "oddzielną" częścią umysłu Piper. Oświadczył, że skoro dr Phinuit nie był w stanie powiedzieć kim był za życia ziemskiego, nie może być rzeczywisty; ale również dlatego, że przyjął jako drugie imię Scliville; że skoro nie potrafi odpowiedzieć na niektóre pytania o charakterze filozoficznym, nigdy nie istniał; a w ogóle wszystko można wytłumaczyć telepatią. Oczywiście celem tych wszystkich argumentacji była całkowita negacja istnienia zaświatów.
Oczywiście to Hodgson powinien był udowodnić, że jego obiekcje są słuszne. Tymczasem nie wykazał niczego. Ograniczył się efektownych słów: "nie jestem w stanie niczego udowodnić... nie jestem w stanie udowodnić oszustwa ze strony Piper, ale... zaufajcie mi...nie wierzcie nikomu innemu, tylko mnie... wierzcie tylko mnie, gdyż tylko ja, nikt inny, znam prawdę w tych sprawach...". Ten rodzaj osobistych stwierdzeń, specjalnie uprzedzonych, pozbawionych podstaw i dogmatycznych nie był i nie jest profesjonalnym sposobem wyrażania obiekcji.
Poza tym jest czymś bezprawnym, że Hodgson - który powinien dobrze o tym wiedzieć skoro był adwokatem - podnosił obiekcje wobec Phinuita, że nie jest on w stanie odpowiedzieć na pytania natury filozoficznej. Obiekcja ta jest niewłaściwa, nieznacząca i bezprawna.
Wiemy, że Hodgson musiał, w późniejszym terminie, wycofać swoje obiekcje, kontrargumenty, arogancję i niewzruszoną postawę wobec możliwości przyjęcia istnienia zjawisk metafizycznych i przyznać z niechęcią, że komunikacja z duchami jest jedynym wytłumaczeniem dla wyjątkowo trafnych informacji, jakie otrzymał on i inni uczestnicy seansów Leonory Piper.
Jest rzeczą absurdalną, że po otrzymaniu błyskotliwych i bardzo szczegółowych informacji na temat setek różnych argumentów, badacze z SFPR stwierdzili, że to niemożliwe, aby byt z zaświatów kierował Leonorą Piper. Wiele osób po otrzymaniu dokładnych informacji zaakceptowało dowody na istnienie świata pozagrobowego dostarczone im przez Piper, Tymczasem sceptyczny zarząd SFPR o zamkniętych umysłach, odrzucił je. Jego strategia polegała na zdyskredytowaniu i zniszczeniu Phinuta kontrolującego Piper, a tym samym zniszczenie tezy o istnieniu życia po śmierci.
Kiedy sceptykom nie udało się zdyskredytować Leonore Piper, ich nowa strategia zaczęła bazować na hipotezie, że Piper - podczas gdy znajdowała się w transie - czytała w umysłach uczestników seansu, oraz osób znajdujących się setki kilometrów od miejsca seansu. To absurdalne, że sceptycy z SFPR, którzy nie zaakceptowali faktu istnienia telepatii, w tym przypadku zgodnie oświadczyli: "to musi być telepatia", mimo że dowody na istnienie życia po śmierci były obiektywne, naukowe i absolutne. Rzeczywiście, do dnia dzisiejszego twierdzą oni, że nie istnieje ani telepatia, ani jakiekolwiek inne zjawisko metafizyczne. Zanegowali nawet doświadczenia przeprowadzone pod kontrolą członków własnej organizacji, w których możliwość przypadkowości wyniku wynosiła 1 do 9.999.999.999.999.999.999.999.999.999.999.999 - jak w przypadku doświadczeń Creery'ego nad telepatią u dzieci (Inglis 1977: 322-324).
Fakty dotyczące życia Leonore Piper nie podlegają dyskusji. Wielu autorów przyznało, że dr Phinuit był pierwszą istotą, która przejmowała nad nią kontrolę. Później jeden z przyjaciół Hodgsona, George Pelham, zmarł nagle i zajął miejsce dr Phinuita, przemawiając przez pogrążoną w transie Piper. Hodgson znalazł się wówczas w sytuacji, w której mógł zadać swemu zmarłemu przyjacielowi niezliczone pytania dotyczące ich relacji. Przez lata Leonore Piper - a raczej George Pellew, który przemawiał poprzez nią - odpowiedział poprawnie na nie wszystkie.
Przez wiele miesięcy Hodgston wprowadził ponad 150 uczestników na seanse pogrążonej w transie Piper. Trzydziestu z nich znało George'a Pelhama, kiedy jeszcze żył - inni nigdy go nie spotkali. George Pelham był w stanie poprawnie zidentyfikować znanych sobie uczestników seansu. Większość z nich rozmawiała i wspominała razem z Pellewem, za pośrednictwem Piper, jakby był on obecny na miejscu w swoim ciele. Jedynym błędem z jego strony było nie zidentyfikowanie osoby, której nie widział od kiedy ta była dzieckiem.
Spotkania te były tak poruszające, że Richard Hodgson napisał raport, w którym drobiazgowo wyjasnił przyczynę, dla której pomylił się w poprzednich relacjach, po czym oświadczył, że całkowicie zaakceptował istnienie świata pozagrobowego. W swoim raporcie Hodgson oświadczył, że rozmawiał z inteligentnymi istotami z tamtego świata i że nie może się doczekać, kiedy tam się uda osobiście. Zawzięty sceptycyzm Richarda Hodgsona doprowadził go do popełnienia kilka największych błędow w historii metafizyki. Na szczęście dzięki Leonore Piper odstąpił od tego i zmienił zdanie na temat istnienia tamtego świata:
...na chwilę obecną mogę wyznać, że nie mam żadnych wątpliwości co do faktu, iż "komunikatorzy", o których pisałem wczesniej są w rzeczywistości tymi, za których się podają, że przeżyli przemianę zwaną przez nas śmiercią, że komunikowali się bezpośrednio z nami, którzy nazywamy się żyjącymi, poprzez pogrążony w transie organizm pani Piper (SPR, akty, tom 13, 1898, H 10).
Było to całkowicie zaskakujące. Człowiek, którego początkowa niedojrzałość, niekompetencja i brak doświadczenia doprowadziły do zniszczenia wiarygodności dwóch medium o międzynarodowej sławie, których działalności nie poznał dogłębnie, kiedy badał sprawę Piper, zaakceptował istnienie zaświatów, ulegając ewidencji dostarczonych przez nią niezbitych dowodów. Hogdson został pokonany przez medium i miał tego świadomość.
Niektórzy z najwybitniejszych naukowców oświadczyli, po przeprowadzeniu dokładnych badań nad działalnością Leonore Piper, jednogłośnie i bezsprzecznie ogłosili, że Piper udowodniła istnienia tamtego świata. Laureat nagrody Nobla, prof. Richet, opisując fenomeny metafizyczne w swojej książce Our Sixth Sense (1927), przytoczył kilka cytatów:
Prof. Mayers, jeden z najbardziej szanowanych naukowców na świecie: otrzymałem przesłania, w których była mowa o okolicznościach, co do których jest niemożliwością, aby Piper je znała.
Sir Oliver Lodge, inna największa znakomitość naukowa: Przekonałem się, że wiele informacji dostarczonych przez Piper w stanie transu, nie zostało przez nią zdobytych za pomocą środków naturalnych i wykluczam posłużenie się normalnymi kanałami sensorycznymi.
Amerykański profesor Wiliam James, początkowo nieprzejednany sceptyk, jeden z najbardziej wpływowych gigantów intelektu swoich czasów, przyznał: jestem całkowicie pewien, że Piper, w stanie transu, zna rzeczy, których nie może absolutnie znać poza nim.
Amerykański profesor Hyslop, zawzięty sceptyk o zamkniętym umyśle, który przez wiele lat siał propagandę przeciw fenomenom metafizycznym, musiał ostatecznie ustąpić wobec autentyczności zdolności mediumicznych Leonory Piper. Podobnie jak Hogdson nawrócił się na wiarę w istnienie zaświatów.
Tuż po akceptacji wiary w tamten świat, przez Hodgstona miał miejsce bardzo interesujący przypadek. Pewnego dnia, tuż po tym jak uprawiał sport, Hodgson zmarł nagle w stosunkowo młodym wieku pięćdziesięciu lat. Zaraz po tym zajął miejsce George'a Pelhama, jako istota kontrolująca Piper z zaświatów. Udzielił wiele informacji na temat tamtego świata, ale ze zdziwieniem zauważył, że niektórzy nie wierzyli, że jest Hudgsonem. prof James powiedział: -Być może rzeczywiście Hodgson przekazuje te informacje, ale nie jestem pewien. Wówczas Hodgon raz jeszcze okazał się brakiem klasy i zdenerwowany odpowiedział tylko: -Jeśli ja nie jestem Richardem Hodgsonem, to Richard Hodgson nigdy nie istniał".
Victor Zammit
źródło: www.vitadopovita.it

poniedziałek, 19 maja 2008

Objawienie na korze?


Na korze dębu w niewielkiej miejscowości Watsonville w Kaliforni widnieje 30 centymetrowa figura, która dla wielu ludzi przedstawia Madonnę. Jako pierwsza zauważyła ją Anita Contreras,że postać pojawiła się, kiedy 17 czerwca 1993 modliła się za swoje dzieci. Do dziś miejsce to odwiedziło tysiące wierzących, licząc na cud.

czwartek, 8 maja 2008

Egzorcyzm w pubie Crown Inn



Do oczyszczenia nawiedzonego baru wezwano egzorcystę po tym, jak duch usiłował zabić barmankę i jej brata.

Pogromca duchów Ian Lawman, 39 lat, podjął drastyczne środki wobec agresywnego ducha, który okazał się być starym właścicielem 230 letniego pabu Crown Inn w Farnham Common.
Lainie Rutter i jej brat, Mitchell, żyli w ciągłym strachu w małym mieszkaniu przyległym do pubu. Nocą walczyli o chwile snu, w którym przeszkadzały im tajemnicze ruchy na podłodze i spadające ze ścian półki.
Miarka się przebrała, gdy nagle wybuchł ogień, przerażając śmiertelnie właściciela pubu, który zrezygnował z mieszkania tam, zważywszy na dziejące się w nim dziwne rzeczy.
Pan Orme powiedział:
-Jestem tu od ponad dwóch lat i dziwne zjawiska miały tu miejsce od początku mojego pobytu. W mieszkaniu znajdującym się przy lokalu w środku nocy ze ściany spadały półki z CD, a kiedy elektryczny płomień wybuchł w pokoju Mitcha, postanowaliśmy poprosić o pomoc autorów telewizyjnego programu"Living with the Dead".

Seans został przeprowadzony przez pana Lawmana, członka Chrześcijańskiego kościoła spirytystycznego, który wierzy w życie po śmierci.
Panna Rutter, 20 lat, mówi:
-Kiedy poprosiliśmy medium o przeprowadzenie seansu, dowiedzieliśmy się, że nekający nas duch jest byłym właścicielem pubu, który usiłował popełnić samobójstwo w pokoju, będącym obecnie naszym mieszkaniem. Bardzo wulgarnie się wyrażał. Powiedział, że nienawidzi kobiet i chciał zabrać ciało Mitcha, ponieważ jest młody i silny. Świadomość, że ma się w domu ducha jest już sama w sobie denerwująca, ale dowiedzieć się, że jest on nam wrogi i usiłuje nas zabić - to coś przerażającego.
Pan Lawman, który w zeszłym miesiącu przeprowadził egzorcyzm, powiedział:
-Gdy tylko wszedłem do pokoju, natychmiast poczułem energię poltergeista, która zawsze jest negatywna. Początkowo posłużyłem się tabliczką Ouija, ale duch stał się agresywny i rzucił przez pokój ruletkę i żetony. Oczywiście wszyscy się wystraszyli i postanowiliśmy zamiast tego odbyć seans. Kiedy zapytaliśmy go dlaczego to zrobił, duch odpowiedział, że nie chce, aby ktokolwiek czerpiał korzyści z pubu, kiedy on sam splajtował. Duch był byłym właścicielem lokalu, który w 1904 roku zbankrutował i stracił wszystko, z rodziną włącznie. Chciał popełnić samobójstwo przez powieszenie, ale pierwsza próba skończyła się niepowidzeniem. Udało mu się powiesić dopiero kilka dni później, w starej piwnicy, która teraz jest zamknięta. Po zakończonym egzorcyzmie duch odszedł na dobre, mimo że resztki energi pozostały tam jeszcze przez kilka tygodni.Egzorcyzmy odbywają się od setek lat i zwykle były przeprowadzane przez przygotowanych ludzi o głębokiej wierze, jak zakonnicy czy inne osoby duchowne.
Egzorcyzm został przeprowadzony i zfilmowany w pubie 18 marca. Projekcja filmu odbędzie się we wtorek, 13 maja, na kanale Living TV, o godzinie 21.00.

źródło: Tribune

sobota, 3 maja 2008

Tajemnicze głosy w muzeum. Grupa badaczy donosi o odkrciu w Welland Museum.



-Wynoś się i trzymaj się z daleka - powiedział cichy, szepczący głos.
-Pomóż mi - powiedział inny.

Gdy Welland Historical Museum zamknął swe podwoje na jeden dzień, Niagara Area Paranormal Society spotkała się z dyrektorem Johnem Robertsonem, informując go o dowodach zebranych na potwierdzenie obecności duchów w budynku muzeum.

Opowiadają również o niezwykłych wydarzeniach, jakie miały miejsce podczas ponad czterech godzin badań.

5 kwietnia, sześciu członków grupy badającej zjawiska paranormalne przybyło do muzeum z zamiarem złowienia duchów. Zaopatrzeni byli w mnóstwo ekwipunku, w tym rejestratory cyfrowe, kamery na podczerwień, mierniki pola elektromagnetycznego, termometry na podczerwień i laptopy.

-Mamy osobiste doświadczenia - mówi badaczka Carol Taylor. - Niestety, nie ujęliśmy ich na wideo.

-Jeden z badaczy - powiedziała - ustawiał urządzenia w pokoju ze sztuką dziecięcą, gdy dostrzegł coś kątem oka. Odwrócił sie w kierunku białej suchej tablicy, której górna część była przyklejona taśmą do ściany. Wówczas poleciała ona w jego kierunku. To było niezwykłe, szczególnie, że tablica powinna była upaść, albo ześliznąć się po ladzie, skoro chodziło jedynie o utratę przez nią równowagi.

-Zapytałam Johna o to, a on odpowiedział, że nikt jej nie ruszał przez dwa lata, od kiedy tam ją powieszono. Teraz tablica jest przytwierdzona na stałe do ściany.

Inny członek zespołu schodził po schodach do sutereny, aby skorzystać z toalety, kiedy zobaczył piłeczką, podobną do piłeczki do ping- ponga, która uderzyła w ścianę i gdzieś się potoczyła.

-Szukaliśmy jej, ale nie udało nam się jej znaleźć - powiedziała Taylor.

Taylor oświadczyła, że nie nagrano niczego niezwykłego na taśmach wideo, ale za to uchwycono ponad 90 EVP (electronic voice phenomena), które zdaniem badaczy są głosami złośliwych duchów zabawiających się w kotka i myszkę z pracownikami muzeum.

Gdy zespół nagrywał audio, czasami stawiano pytania i czekano na odpowiedź. Gdy jej nie było, cofali taśmę i po jej odtworzeniu słyszeli odpowiedź.

Tailor powiedziała, że słyszała, jak coś szeptało jej imię. Zapisała to sobie i cofnęła nagranie, po czym usłyszała słowo: "Carol", w chwili, kiedy nikt z grupy nic nie mówił.

-Zebraliśmy głosy, które były interaktywne. Otrzymaliśmy odpowiedzi na kilka z naszych pytań. Niektóre były bardzo wyraźne. Mówiły: "Dave, czy jesteś w pokoju?"; "Znajdę Cię"; Gdzie oni są?"; "Hej, wynoś się stąd".

-Nikt nie wie nic o Dave, Glorii, czy Larrym, ale te imiona zostały zarejestrowane przez rejestratory - twierdzi Taylor.

Zespół badaczy zarejestrował ponad to pomruki, szepty, chichoty, a nawet grę na fortepianie, w chwili gdy nikt nie używał instrumentu. Przedstawili oni Robertsonowi liczne rejestracje EVP.

-Parę głosów było bardzo jasnych - powiedział Robertson. Uważa on, że grupa badaczy poznała tożsamość duchów w muzeum. Są oni przekonani, że chodzi o ducha płci męskiej, który wydaje się być psotnikiem, w związku z tym, że przestawia rzeczy z miejsca na miejsce. Nazwali go Tom Foolery.
-Uważam, że mamy do czynienia ze spuścizną z odległych czasów. Nigdy nie byłem w nawiedzonym miejscu - twierdzi Robertson. - to dla nas pouczające.

Według Robertsona, odkrycia badaczy pomogło potwierdzić podejrzenia, że nie są zupełnie sami, gdy pracują przy eksponatach lub przemieszczają się po budynku. Dodał on, że poprzedniego dnia pracownicy usiłowali przygotować ekspozycję, ale wszystko co mogło się nie udać, poszło źle.

-Było zbyt wiele złośliwych przypadków. Staraliśmy się wspólnie przygotować ekspozycję na niedzielę, i wszystko poszło nie tak - powiedział Robertson. - Pracownicy powiedzieli ich przyjacielowi - duchowi Tomowi: Co za dużo, to niezdrowo!

Maggie Riopelle

www.paranormalinvestigations.net.

Nawiedzone Drzwi



Moja matka po prostu przyciągała duchy i mógłbym przytoczyć wiele historii z okresu mojego dzieciństwa. Szczególnie utkwiła mi w pamięci chwila, gdy mój ojciec przyniósł do domu stare drzwi. Miało to miejsce pod koniec lat '50 lub na początku lat '60. Znalazł je na kupie śmieci znajdującej się przed starym, zniszczonym domem w Northeast Philadelphia, i przyniósł je do domu. Ojciec odnawiał drugie piętro naszego domu w Levittown, Pensylwania, i potrzebował drzwi, aby oddzielić sypialnię rodziców od korytarza.
Na drugim piętrze, w połowie, zaczynała się pochylona ściana, około trzy stopy od podłogi, zostawiając pod okapem miejsce wystarczające, aby się przeczołgać. Ja dzieliłem z siostrą inną sypialnię na tym samym piętrze. Z naszego pokoju można było dostać się do wspomnianego przejścia, które biegło wzdłuż całego frontu domu, z naszego pokoju po stronie schodów, do pokoju rodziców. Spali oni w podwójnym łóżku, z głowami naprzeciw przejścia.

Pierwszej nocy, po tym jak ojciec przyniósł drzwi, około 3.00 nad ranem, obudził nas głośny trzask dochodzący ze szczeliny znajdującej się bezpośrednio za głową mojej mamy. Wszyscy wyskoczyliśmy z łóżek! Ojciec przybiegł z latarką do naszego pokoju i usunął panel zasłaniający dostęp do przejścia. Byliśmy przerażeni, ale gdy poświecił wewnątrz szczeliny, niczego nie dostrzegliśmy. Ojciec był na tyle odważny, by wejść do przejścia, niczego jednak nie znalazł. Powiedział wówczas, że być może przyczyną hałasu była gałąź uderzająca w dach. Miał to sprawdzić nad ranem.

Wszyscy wróciliśmy do łóżek. Po około pół godzinie czasu, znów obudziło nas głośnie uderzenie. Tata ponownie sprawdził przejście, ale i tym razem nie znalazł nic ani tam, ani na dachu, czy trawniku. Tym razem byliśmy naprawdę przerażeni. Przez kolejny tydzień, każdej nocy słyszeliśmy ten hałas. Byliśmy wyczerpani.

Wreszcie mama powiedziała tacie, aby zabrał z domu drzwi. Według niej były nawiedzone. Roześmialiśmy się, ale mama została poważna. Powiedziała, że duchy mogą przywiązać się do przedmiotu, i właśnie tak było z drzwiami w naszym domu. Zrzędząc, tata usunął drzwi, a mama nalegała, aby je porąbał i spalił. Gdy to zrobił, hałasy ustąpiły.

Connie Tucker.

Abort.com: paranolmal phenomena.

piątek, 2 maja 2008

Tajemnica zagłady Sodomy i Gomory rozwiązana?



Dzięki odszyfrowaniu treści zawartej na glinianej tabliczce pochodzącej z roku 700 p.n.e. , odnalezionej wśród pozostałości po pałacu królewskim w Niniwie, dokonano niezwykłego odkrycia. Tabliczka zdaje się potwierdzać jedną z hipotez na temat zniszczenia Sodomy i Gomory, opisywanego w Biblii jako wydarzenie mityczno – religijne.
Oba miasta miałyby zostać zniszczone przez upadek astreoidu. Taką właśnie hipotezę podaje 3 kwietnia brytyjski dziennik Times.
Tabliczka o kolistym kształcie została odnaleziona przez archeologa Henrego Layarda w połowie zeszłego wieku i od tamtego czasu nikomu nie udało się jej odczytać.
Według ekspertów w dziedzinie archeoastronomii zawiera ona opis nieboskłonu taki, jakim widzieli go astrologowie na dworach antycznej Mezopotamii. Ustalono, ze chodzi o kopię zapisu obserwacji dokonanej przez Sumerów.
Za pomocą znaków klinowych przedstawiono pojawienie się na niebie “ogromnej miski z białego kamienia”, która przemieszczała się “z niepohamowaną siłą” po nieboskłonie.
Posługując się komputerem, naukowcy dokonali interpretacji znaków określających pozycje gwiazd, identyfikując noc, którą wyobrażały, jako jedną z roku 3123 p.n.e. Mark Hempsell, jeden z badaczy na Uniwersytecie w Bristolu, którzy odcyfrowali tabliczkę, okresla ją jako “wspaniały zapis obserwacji, absolutnie naukowy”.
Na podstawie świadectwa nieznanego, starożytnego astronoma, współcześni naukowcy mogli ustalić, iż astreoid, o którym mowa musiał upaść na Alpy austriackie, w okolicy góry Kofel. Zbliżając się do powierzchni Ziemi, musiał on zostawić za sobą ogromne zniszczenia związane z superdźwiękowymi falami uderzeniowymi, oraz energią wyzwoloną przez zderzenie z podłożem.
Przechodząc przez atmosferę, ciało niebieskie uległo defragmentaryzacji, zasypując powierzchnię Ziemi swoimi szczątkami. Ciepło wygenerowane przez upadek osiągnęło 400 stopni Celsjusza i energię zderzenia porównywalną z energią, która wyzwala się podczas wybuchu tysiąca ton trotylu. Zniszczenia obięły obszar przynajmniej miliona kilometrów kwadratowych powierzchni.
Według dr. Hempsalla, co najmniej dwadzieścia podań mitologicznych opowiada, w róznych kulturach, tę starożytną katastrofę. Biblia przedstawia ją jako zniszczenie Sodomy i Gomory, a mitologia grecka jako legendę o Faetonie, synu Heliosa, którego Zeus strącił do rzeki Erydan.

www.apcom.net

czwartek, 1 maja 2008

Obiawienie maryjne w Lourdes?


Oto treść maila Pana Fausto Federici, zamieszkałego w Sezze, prowincja Latina (Włochy).

"...będąc osobą bardzo wierzącą, odwiedzam różne święte miejsca, między innymi Pietralcinę, Asyż, i - 24 września 2001 roku, po straszliwym zamachu na bliźniacze wieże WTC, wyjechałem do Lourdes. W tym duchowym miejscu pełnym cierpienia, odnalazłem niewysłowiony spokój. Tego dnia byłem szczególnie poruszony i zrobiłem liczne zdjęcia. Po powrocie do domu udalem się do fotografa w celu wywołania zrobionych wcześniej zdjęć. Z największym zdziwieniem stwierdziłem, że fotografując zwykłe drzewo ująłem również Madonnę, która znajdowałe się nad jedną z jego gałęzi (posiadam negatyw zdjęcia).


edicolaweb.com

Alexis Didier



Hipnotyczne podróże w XIX wieku: niepokojący przypadek Alexisa Didiera (1826 – 1886).

Dziś nie wiemy już kim jest "hipnotyk magnetyczny", ani tym bardziej co oznacza określenie "świadomość magnetyczna". Jednak w XIX wieku wyrażenia te stanowiły element codziennego języka, wywoływały ożywione dyskusje, modne wśród ówczesnych ludzi kultury, rodząc wśród nich podziały. Około 1840 roku "hipnotykiem magnetycznym" była osoba, którą działania magnetyzera wprowadzały w specjalny stan świadomości, cechujący się zmianą i poszerzeniem percepcji. Określenie "świadomość magnetyczna" obejmowało wszystkie zdolności percepcji pozazmysłowej, które pojawiały się u niektórych hipnotyków.

Ze wszystkich "hipnotyków magnetycznych", którzy cieszyli się sławą w połowie XIX wieku, najbardziej renomowanym i najsłynniejszym był Alexis Didier (1826 - 1886). Urodzony w biednej rodzinie robotniczej, zdobył uznanie, które przeniknęło granice, zachwycając swymi pokazami królów i książęta Europy. Początkowo pracował jako grawer, następnie był aktorem dramatycznym, wreszcie poświęcił się demonstrowaniu swoich zdolności, uznał bowiem, iż otrzymał szczególną misję: udowodnić za pomocą niepodważalnych doświadczeń, w pełni wieku materializmu, istnienie duszy. Był do dyspozycji wszystkich, którzy pragnęli zobaczyć w akcji jego sławną świadomość. Tak bardzo poświęcił się swemu zadaniu, iż nadwyrężył swą delikatną strukturę i - jak się wydaje - zrujnował sobie zdrowie. Zmarł w 1886 roku.

Dla zademonstrowania swej "świadomości" Alexis musiał wprowadzić się w odmienny stan świadomości. Kiedy znajdował się w stanie zwanym „świadomym”, można było zaobserwować u niego drżenie mięśni. Lekkie, konwulsyjne napięcie ogarniało jego ramiona i wywracało oczy w głąb orbit. Nie tracił on jednak przytomności, mógł konwersować i żartować z obserwatorami, jak człowiek całkowicie przytomny. Jednak, gdy wchodził w posiadanie swych szczególnych zdolności, zdawał się czytać w duszach obecnych lub w zamkniętej księdze. Potrafił przenosić się na odległość, w nieznane miejsce, na temat którego udzielał sprawdzalnych informacji. Posiadał zdolność widzenia poprzez poczwórną opaskę, przepowiadał przyszłe wydarzenia, opowiadał historię przedmiotu i osób, które go posiadały, lub miały z nim kontakt. Wychodząc od jakiejś rzeczy, umiał podać imiona i adresy, przenikając labirynt indywidualnych losów z precyzją, która sprawiała, że obserwatorzy wstrzymywali oddech.

Na początku 1847 roku książe Montpensier, syn króla Ludwika – Filipa, zorganizował seans z udziałem Didiera. Tego dnia weryfikowano zdolności hipnotyka do przenoszenia się w inne, nieznane mu miejsce, oraz widzenia poprzez nieprzezroczyste przedmioty. Początkowo książe okazywał wysoki sceptycyzm, co zdawało się paraliżować młodego hipnotyka. Mimo to próba zakończyła się sukcesem. Na początku seansu Książe wyobraził sobie pewne miejsce, następnie poprosił hipnotyka, aby przeniósł się tam i je opisał. Alexis natychmiast ujrzał apartament z elementem wystroju przedstawiającym egipskie piramidy. Właśnie o tym miejscu myślał książe. W konsekwencji, poruszony gospodarz przeszedł do drugiego doświadczenia. Przyniósł mały kuferek, do którego klucze znajdowały się w jego kieszeni. Następnie zapytał o jego zawartość. Alexis dostrzegł okrągły przedmiot, przez chwilę zastanawiał się, po czym oświadczył: w kuferku znajdowało się cukrowe jajo zawierające w sobie inne małe przedmioty; były to anyżowe cukierki. Gdy otwarto kuferek okazało się, że hipnotyk miał całkowitą rację. Doświadczenie to jest o tyle ważne, iż książe nie wiedział, że jajo zawierało w sobie cukierki. Nie mamy tu zatem do czynienia z przypadkiem telepatii, w którym widzący mógłby czerpać informacje ze świadomości księcia, ale z fenomenem dużo bardziej zaskakującym: czystym jasnowidzeniem.

Osiągnięcia "magnetyczne" Alexisa zachowały się dzięki setkom podobnych historii opowiedzianych przez osoby należące do wyższych sfer, szczególnie do arystokracji. Jego "świadomość" była do tego stopnia niezwykła, że rozsądek broni się przed lekturą niektórych raportów i nawet najbardziej otwarte umysły reagują sceptycznie. Jedynym alternatywnym wyjaśnieniem byłoby stwierdzenie, że Alexis był szczególnie uzdolnionym magikiem, któremu podczas każdego seansu pomagali wspólnicy. Oczywiście hipoteza ta był brana pod uwagę, i aby zweryfikować jej zasadność poproszono o pomoc sławnego Roberta Houdiniego, nauczyciela prestidigitatorów i niewątpliwie najsławniejszego prestidigitatora wszechczasów. Houdini jechał w przekonaniu, że zdemaskuje oszusta. To, co zobaczył tak go oszołomiło, że oświadczył na piśmie, iż nie odkrył w działalności Alexisa elementów sztuki prestidigitatorskiej.

Cóż można myśleć o tym cudownym zjawisku?
Wyjątkowość obiektów opisywanych przez Alexisa, oraz dokładność tych opisów pozwalają na wyeliminowanie hipotezy o szeregu następujących po sobie szczęśliwych trafień. Równie mało prawdopodobne wydaje się być przypuszczenie jakoby hipnotyk potrafił za każdym razem uzyskać wskazówki dzięki rozmowie z obserwatorami.
To bardzo ważne stwierdzenie, jako że dla współczesnych antropologów jasnowidzenie jest zasadniczo " odbiorem przez dialog". Ze sprytem osiągniętym dzięki doświadczeniu, widzący "zarzuca przynętę", mówiąc mgliście na tematy ogólne, na które jego klient projektuje swoje oczekiwania. Jednak ten model, nawet jeśli sprawdza się wobec zwyczajnej praktyki widzących, nie tłumaczy fenomenu Alexisa.
W Brighton, w 1849 roku młodemu francuzowi wręczono zapieczętowaną skrzynkę, zawierającą pewien tekst. Przy osłupieniu obecnych, Alexis bez trudu odczytał jego treść: "mandoliny rozbrzmiały pod balkonem". Żadna, największa nawet zdolność do odbioru przez dialog nie mogła mu pomóc w odgadnięciu w ciągu kilku chwil tego właśnie zdania.
Aby w pełni ocenić sukcesy Alexisa należy zastanowić się nad trzecią hipotezą, zakładającą kumoterstwo. Tyle, że musiała by to być prawdziwa armia wspólników!
Na przykład podczas seansów w Londynie, w czerwcu i lipcu 1847 roku, oraz w Brighton, w styczniu 1849 roku, świadkowie zostali tak dobrani, aby jak najpełniej reprezentować wyższe sfery brytyjskiego społeczeństwa: obecni byli lekarze, lordowie, pisarze, filozofowie itd. Aby pomóc Alexisowi podczas seansu, musiały by ich być dziesiątki, a w niektórych przypadkach prawie wszyscy uczestnicy musieliby pomagać mu w oszustwie. Taka hipoteza powszechnego oszustwa zorganizowanego przez tajną organizację jest żywcem wzięta z powieści sensacyjnych. Poza tym dodatkową trudnością w jej utrzymaniu jest pochodzenie społeczne świadków.
Trudno wyobrazić sobie księcia Montpensier, czy lorda Adare w roli wspólników młodego szarlatana. Co więcej, Alexis zaczął publicznie demonstrować swe zdolności, gdy miał piętnaście lat. Pomysł, że ten praktykant rytownik dysponował na początku swej kariery hipnotyka magnetycznego grupą wspólników należących do wysokiej arystokracji, jest wyjątkowo absurdalny.
Poza tym, hipoteza kumoterstwa może być ewentualnie przyjęta w stosunku do poszczególnych przypadków, natomiast jest nie do utrzymania wobec całokształtu działalności Alexisa Didiera. Gdyby bowiem w ciągu dwunastu lat Alexis dysponował grupą wspólników, wcześniej czy później wyszło by to na jaw. Tymczasem nie odkryłem żadnego nazwiska, żadnego wyznania, żadnego uzasadnionego podejrzenia. I tak przypadek Alexisa pozostaje tajemnicą. Można jedynie żałować, że Akademia Medyczna nie podjęła próby zbadania nadzwyczajnych zdolności młodego geniusza, pomimo wielokrotnych próśb. W ten sposób stracono okazję do zgłębienia ukrytych możliwości ludzkiej istoty.

*

Jak widać na przedstawionych przeze mnie przykładach, Alexis opisał z powodzeniem, na życzenie księcia Montpensier, znajdujący się w odległym miejscu przedmiot. Zdolność tą, którą wówczas nazywano "podróżą magnetyczną", a którą współcześni parapsychologowie określają mianem "remote viewing", Alexis rozwinął w sposób szczególny. W nie małym stopniu przyczyniła się ona do oczarowania jego współczesnych i przekonaniu ich o prawdziwości darów młodego hipnotyka.

Nie mogę oprzeć się przyjemności, gwoli przykładu, przytoczenia w tym miejscu obszernego opisu autorstwa angielskiego arystokraty, czcigodnego Townshelda. Ten ksiądz anglikański, należący do wyższych sfer, był przyjacielem Dickensa, który był z resztą jego wykonawcą testamentu. Jako człowiek słabego zdrowia, nie mógł pozwolić sobie na sprawowanie posługi duszpasterskiej, dlatego spędzał dni w swojej rezydencji londyńskiej i w posiadłości w Lozannie, nad brzegiem jeziora Leman, poświęcając się swoim pasjom: malarstwu, poezji, studiom nad magnetyzmem zwierzęcym, których owocem były dwa dzieła.
Pewnego październikowego wieczoru w 1851 roku, będąc przejazdem w Paryżu, skorzystał z okazji i złożył niespodziewaną wizytę Alexisowi. Chciał na własne oczy zobaczyć jego zdolności, o których słyszał, ale nie był przekonany, co prawdziwości zasłyszanych informacji. Alexis przystał na prośbę zagranicznego gościa, którego tożsamości nie znał. Rozmowa odbywała się w języku francuskim. Marcillet, klasyczny hipnotyzer, wyszedł, by nie wzbudzać podejrzenia o kumoterstwo, zostawiając obu mężczyzn samych. Wówczas Townshend poprosił Alexisa, aby "odwiedził" jego dom w Lozannie.

„Gdy Marcillet wyszedł, zacząłem badać zdolność jasnowidzenia Alexisa, w tym, co dotyczy widzenia odległych miejsc. Zapytałem go, czy chciałby odwiedzić w myślach mój dom. Natychmiast mi odpowiedział:
- Który? Bo Pan ma dwa! Jeden dom w Londynie, a drugi na wsi. Od którego mam zacząć?
Odrzekłem:
- Od domu na wsi.
Po chwili Alexis powiedział:
- Jestem tam! Po czym otworzył swoje wielkie oczy i rozejrzał się wokół siebie (strated about him). Stwierdziłem, że było to zawieszone w przestrzeni spojrzenie hipnotyka.
Na ile mogłem zauważyć, ani razu nie zamrugał powiekami przez cały okres jasnowidzenia na odległość. Jego źrenice wydawały się być rozszerzone, matowe i nie przejawiały żadnego świadomego ruchu.
- A więc - zapytałem - co pan widzi?
- Widzę - powiedział - dom wielkości średniej. To jest dom, nie zamek. Wokół niego rozpościera się ogród. Po jego lewej stronie, na terenie posiadłości, znajduje się mniejszy dom.
Wszystko to powiedział na wdechach, z pewnym wysiłkiem, przerywając sapaniem każde zdanie. Byłem zaskoczony precyzją opisu mojego domu w Lozannie, szczególnie, gdy wspomniał o "małym domku po lewej stronie", gdzie, według zwyczaju, zamieszkiwała moja gospodyni. To jest cecha wyróżniająca dla tego miejsca, co trudno odgadnąć komuś, kto nigdy tego nie widział.
Dokładność opisu wzmocniła moje przekonanie.
-Teraz - zapytałem Alexisa - jaki pan widzi krajobraz?
- Wodę, wodę - odpowiedział pośpiesznie, jakby widział jezioro, które rzeczywiście rozpościerało się pod moimi oknami. Po czym dodał:
- Są drzewa, naprzeciwko, wszystkie przy domu.
Opis dokładnie odpowiadał prawdzie.
- Dobrze - rzekłem do niego - przechodzimy teraz do salonu. Cóż pan tam widzi?
Alexis rozejrzał się wokół siebie i powiedział (kiedy nie pamiętam jakiegoś dokładnego zwrotu po francusku, wyrażam go w języku angielskim):
- Posiada pan liczne obrazy na ścianach. Co ciekawe, wszystkie oprócz dwóch są nowoczesne.
-Czy mógłby mi pan podać temat tych dwóch obrazów?
-Tak. Jeden przedstawia morze. Drugi jest o tematyce religijnej.
Wobec takiej dokładności, przeszedł mnie dreszcz. Moje zdumienie wzrosło, kiedy Alexis zaczął ze szczegółami opisywać treść religijnego obrazu, który niedawno zakupiłem od włoskiego uciekiniera, a który posiadał liczne i uderzające szczegóły.
Alexis powiedział bez wahania:
- Na obrazie znajdują się trzy postaci: starzec, kobieta i dziecko. Czy tą kobietą jest Dziewica Maryja? (Zadawał sobie pytania na głos, jakby się zastanawiał). – Nie, ona jest zbyt stara.
Kontynuował w ten sposób, odpowiadając na swoje pytania, podczas gdy ja pozostawałem w całkowitym milczeniu.
- Kobieta ma książkę na kolanach, a dziecko wskazuje palcem na coś, co się w niej znajduje! W kącie stoi kądziel.
Rzeczywiście na obrazie znajduje się święta Anna, która uczy małą Maryję czytać. Wszystkie podane przez niego szczegóły były poprawne.
Wówczas zapytałem:
- Na czym jest namalowany obraz?
- Ani na płótnie, ani nie jest to miedzioryt. To jakiś dziwny materiał.
Po chwili zastanowienia zaczął stukać knykciami palców w stół, jakby chciał poznać naturę omawianego materiału. Wreszcie krzyknął:
- Obraz namalowany jest na kamieniu.
Rzeczywiście, obraz był namalowany na czarnym marmurze.
- Teraz – ciągnął dalej – patrzę, co jest z tyłu. To ciekawy kolor. Między czernią a szarością. (Pod obrazem kamień ma dokładnie ten kolor). – Kamień jest chropowaty i wypukły.
Ten ostatni szczegół przekonał by największego niedowiarka. Obraz trudno było oprawić, ze względu na wypukłość marmurowej płyty, na której był namalowany.
Następnie Alexis właściwie opisał dwóch służących, jednego młodego i drugiego w innym wieku. Powiedział, że w żadnej z moich obu rezydencji nie mieszkał nikt inny, jak tylko służący (In nether of my abodes there were any but servants), co jest zgodne z prawdą. Zdawał się czerpać przyjemność z opisu młodej służącej, którą uznał za ładną. Nie pomylił się odnośnie koloru jej oczu, włosów itp. Oświadczył, że za domem znajduje się park:
- Park, który do pana nie należy – dodał z uśmiechem.
Kiedy zapytałem go, czy dostrzega coś godnego uwagi w stylu umeblowania, odpowiedział:
- Godne uwagi, jeśli pan sobie życzy. Dość jednak powszechne. To styl Ludwika XIV.
Następnie opisał bibliotekę, która znajduje się w pobliżu salonu. Powiedział, że okna w salonie są oknami wykuszowymi, a potem opisał ze szczegółami ramę zwierciadła znajdującego się nad kominkiem, wyrzeźbioną przez Grinlinga Gibbona.
- Lustro jest małe w porównaniu z obramowaniem. Są tam kwiaty, owoce, wszystkie wyrzeźbione.
Następnie dodał:
- Widzę odbicie obrazu w lustrze. (To wszystko było prawdą).
Poprosiłem, by go opisał. Nie rozpoczął, jak w przypadku obrazu o tematyce religijnej, ale od razu wydał się ujęty portretem przedstawiającym postać kobiety.
-Nosi czerwony gors, suknię czarną, czy raczej ciemno brązową – oświadczył. Zaczął opisywać dwoje dzieci, po czym nagle stwierdził:
-To również obraz religijny. Przedstawia świętą rodzinę.
Zapytałem go o imię malarza. Z razu zdawał się być zaskoczony. Potem rzekł: - Od dawna nie żyje. Następnie szepnął grobowym głosem:
- Rafael – po czym osunął się w głąb swojego fotela, niczym człowiek wyczerpany jakimś wysiłkiem. Imię „Rafael” było wypisane złotymi zgłoskami na rąbku szaty Dziewicy.
Później opisał obrazy znajdujące się po obu stronach obrazu Świętej Rodziny ( „There is only one on each side”, powiedział).
- Po prawej stronie znajduje się malowidło przedstawiające sztorm na morzu.
Opis obrazu wiszącego po lewej stronie zajął mu więcej czasu. Początkowo określił go po prostu jako „wnętrze”. Jednak ponaglany moimi pytaniami, udzielił bardziej precyzyjnej odpowiedzi dotyczącej dzieła de Morlanda, które rzeczywiście powiesiłem w tamtym miejscu. Przedstawiało wnętrze stajni: mężczyznę z taczką i leżącego na ziemi siwka, jeśli chodzi o ścisłość.
Alexis zdawał się współczuć koniowi, gdyż dodał ostatni szokujący element do swojego opisu, wykrzykując:
- Biedne stworzenie! Ma rany na bokach!”.

Kilka precyzacji dotyczących opisanych faktów.
Angielski badacz, M. Guy Lyon – Playfair, po przeczytaniu mojej książki udał się do muzeum, któremu Townshend zapisał w spadku swoją kolekcję i odnalazł dwa obrazy, opisane podczas wizji przez Alexisa.
Na pierwszym z nich znajduje się, bez wątpienia, Dziewica z Dzieciątkiem, z imieniem „Rafael” napisanym drobnymi literami na rąbku jej sukni. Na drugim namalowany jest człowiek z taczką i stary koń leżący w stodole, z ranami na boku. Wszelkie odgadywanie można tu wykluczyć, jako że opis jest poprawny. Pozostaje jedynie hipoteza, iż czcigodny Townshend, brytyjski arystokrata i przyjaciel Dickensa, został wspólnikiem młodego paryskiego oszusta. Sprawa staje się zatem delikatna.
Oczywiście, aby rozstrzygnąć kwestię tak trudną nie wystarczy oprzeć się na pojedynczym wydarzeniu tego rodzaju, ale skupiając się na szeregu analogicznych przypadków, należy znaleźć ich związek z doświadczeniami przeprowadzanymi tu i teraz. Skupiam się jednak na tym punkcie, gdyż kwestia ich rzeczywistości w niektórych okręgach intelektualnych jest dziś uznawana za dziwaczną i przestarzałą.
Według mnie, mamy do czynienia ze świadomym odwlekaniem w czasie, strategią uników, i nie trzeba pogłębionej refleksji, aby przewidzieć bardzo poważne konsekwencje antropologiczne, jakie pociągną za sobą fenomeny jasnowidzenia, gdy zostaną wreszcie wystarczająco udowodnione. Tymczasem w XX roku pojawili się tacy jasnowidze jak: Ossowiecki, Gerard Croizet, Ingo Swann, czy Mac Moneagle, którzy pokazali, że są zdolni do tworzenia fenomenów porównywalnych z tymi, które wyżej opisałem, ale w warunkach o dużo większej możliwości kontroli. Zatem grupa badaczy może znaleźć się w miejscu, w którym przeszłość i przyszłość spotkają się i będą się wzajemnie kontrolować.

*

Na zakończenie chciałbym, pozostawiając na boku problem realności wspomnianych zjawisk, poddać analizie pewne procesy, które można zaobserwować w trakcie podróży hipnotycznych. Jedna cecha obecna jest zawsze w sprawozdaniach: Alexis przeżywa i komunikuje swoim ciałem wydarzenia, o których opowiada. Zachowanie to pojawia się tak często w opowieściach, że aż trudno zdecydować się na któreś z nich. Weźmy na przykład psa, który zagraża osobie, do której Alexis ma się przenieść. Zanim sam zrozumie, że chodzi o molosa, drży z lęku i imituje wszystkie ruchy zwierzęcia.
A jeśli celem, jaki obiera jest głowa zmarłego?
Na początku doświadczenia, zanim sam uświadomi sobie czego dotyka, przepełnia go przerażenie, wrzeszczy ze strachu.
Arystokrata angielski prosi go, by odwiedził jego rezydencję we Florencji? Natychmiast podchodzi do okna, by podziwiać krajobraz.
Pewna dama prosi go, by opisał statek, na którym przypłynęła z Indii? Niezwłocznie przenosi się na pokład okrętu.
Opisując brata pewnej damy, żyjącego w Indiach, imituje jego tik, polegający na ciągłym odrzucaniu do tyłu jego długich włosów.
Na pytanie czcigodnego Townshenda, dotyczące materiału, na którym namalowany był jego obraz, reaguje uderzaniem knykciami w stół, „jakby chciał przez dotyk sprawdzić o jaki materiał chodzi”.
Gdy słynny lekarz paryski Książe de Vomont prosi go o przeniesienie się do jego biblioteki, Alexis imituje wyraz twarzy Homera z popiersia, które się tam znajduje.
Kiedy sławna aktorka Celeste Mogador pyta go na temat okoliczności kradzieży, której ofiarą stał się jej kochanek Robert, nie tylko widzi on miejsce zamieszkania złodziejki, ale zaczyna chodzić jak ona.
Aktorka opowiada:
„- Czy mógłby mnie pan do niej zaprowadzić? – poprosił Robert, zdumiony jak ja tym, co usłyszał.
-Tak – odrzekł. – Proszę poczekać. Przeszedł się w koło, po czym oznajmił:
-Jesteśmy na ulicy B. To są drugie drzwi od bramy na lewo; mieszka na czwartym piętrze. Aha! Nie ma jej; są tylko dwie inne kobiety: jej matka i siostra. Na łóżku leży sukienka.
-Ale, czy pan ją widzi? Co zrobiła z sakiewką? – dociekał Robert.
-Proszę poczekać, pójdę za nią! Jest! To aktorka, nie, to nie jest teatr. Za dużo tu ludzi i słychać śpiewy; ona wychodzi”.

W październiku 1843 roku Alexis przebywał wraz z Marcilletem w Rouen. Podczas jednego z seansów, jakiś niedowiarek poprosił go o przeniesienie się do jego biurka i opisanie go. Młody jasnowidz aż nazbyt dokładnie spełnił jego prośbę:
„-W pańskim pokoju znajduje się biurko; nie dotyka ono ściany: jest tam wystarczająco miejsca, aby przejść, przeciskając się lekko, jak tu.
Alexis podniósł się i podszedł do stołu do gry, niczym człowiek który boi się uderzyć w ścianę znajdującą się bardzo blisko niego. Chwilę później wskazał na ścianie okazały pistolet. Aby sprawdzić, na życzenie Marcilleta, czy broń jest sprawna, odwiódł kurki. Alexis był tego wszystkiego świadomy”.

W badaniach, jakim poddawał swoje doświadczenia, kładł szczególny nacisk na pewną zdolność nawiązywania głębokiej łączności z istotami i rzeczami, uważanymi przez niego za absolutnie istotne. Jest to cecha, jaką odnaleźć można również u innych widzących, a którą określa się mianem remote viewing; zdolność wyrażająca formę doświadczenia , o której psychologia zachodnia nie ma właściwego pojęcia, mimo że jej obecność potwierdzono wśród tzw. ludów prymitywnych, co może pomóc nam poczynić uwagi o charakterze bardziej ogólnym.

Dla określenia procesów mentalnych jakimi posługuje się jasnowidz, przychodzi natychmiast na myśl słowo: „intencjonalność”. Posługuję się nim tutaj nie w sensie technicznym, jaki nadają mu filozofowie, ale w jego znaczeniu obiegowym. Stanowczo, w akcie świadomym, dobrowolnym i pełnym pasji Alexis kieruje się do swojego celu. Po raz ostatni przypomnijmy o dziwaczności jego chodu : dziwaczności, którą być może – przez siłę nawyku – przestaniemy wreszcie zauważać.
Jasnowidzowi wskazuje się bez uprzedzenia coś niewiadomego: osobę, miejsce, przedmiot, wydarzenie z przeszłości, teraźniejszości lub, rzadziej, przyszłości, znane albo nieznane świadkowi, posiadające jakieś znaczenie lub nie. Chwilę wcześniej wskazany cel, jest dla niego równie obcy i obojętny, jak dla reszty śmiertelników. Wystarczy jednak, że pobudzi on swoją uwagę i swoje pragnienie, aby w przeciągu kilku minut jego umysł przenikały obrazy, doświadcza nawet bardzo silnych uczuć, aby następnie obraz celu, widoczny w kolejnych fazach jako rodzaj mgły, osiągnął, w niektórych przypadkach, całkowitą ostrość.

Bertrand Meheust

Gustavo Rol




Gustaw Adolf Rol uważany jest za najlepszego „widzącego” XX wieku. Jednak określenie to nie oddaje w pełni tego, kim był. Przyczyną takiego stanu rzeczy jest fakt, iż współcześnie, przynajmniej na Zachodzie, całkowicie brakuje postaci Mistrza Duchowego. A gdy już tacy są, o żadnym z nich nie można powiedzieć, że osiągnął Oświecenie czy Rozbudzenie. Gustaw Rol należał do tej ostatniej kategorii ludzi, niezwykle rzadkiej na przełomie wieków, dziś prawdopodobnie wymarłej. Być może Rol był ostatnim "egzemplarzem", który postawił stopę na naszej planecie. Podczas swojego długiego, dziewięćdziesięciojednoletniego życia (1903 - 1994) poznał takie ważne postaci historii dwudziestego wieku jak: Einstein, Fermi, Fellini, De Gaulle, D'Annunzio, Mussolini, Reagan, Pius XII, Cocteau, Dali, Agnelli, Einaudi, Kennedy i wielu innych. Jego zadaniem było wykazanie istnienia "zdolności" (jak nazywał "moce", które faktycznie odpowiadają siddhi w tradycji indu), które może rozwinąć w sobie każdy człowiek, oraz potwierdzić obecność Boga w człowieku i otaczającym go świecie. Poza licznymi spontanicznymi zjawiskami, Rol ma na swoim koncie oryginalną serię doświadczeń z pogranicza metafizyki, gdzie zbiegają się nauka i religia. Często posługiwał się kartami do gry, co dla wielu stało się podstawą do podejrzeń, iż uprawiał prestidigitatorstwo. Tymczasem karty, których w większości przypadków nawet nie dotykał, stanowiły jedynie pierwszy, najprostszy stopień wtajemniczenia, w którym uczestniczyli neofici, uczestnicy "wieczorków" podczas których miały miejsce doświadczenia, lub były zabawnym i dynamicznym środkiem, który miał rozgrzać obecnych. Co nie oznacza, że każdy z tych "prostych" eksperymentów nie był już sam w sobie poruszający.
Zdolności Rola rozciągały się od widzenia na odległość (czytanie zamkniętych książek, widzenie rzeczy znajdujących się w innym miejscu, lub wydarzeń rozgrywających się w innym miejscu) do podróży w czasie (z wycieczkami w przeszłość i przyszłość)doświadczanych przez grupę obecnych podczas eksperymentu. Od wizji selektywnych (obserwacja aury energetycznej otaczającej ludzkie ciało, użyteczna w rozpoznawaniu chorób) do endoskopii (widzenie w głębi ludzkiego organizmu). Był w stanie dynamicznie wpływać na materię, to znaczy potrafił na odległość przesuwać różnego rodzaju przedmioty (telekineza), materializować je i dematerializować. Potrafił przewidywać przyszłe wydarzenia (jasnowidzenie), czytać w myślach (telepatia), leczyć ludzi znajdujących się nawet w bardzo odległych miejscach (używał między innymi pranoterapię), przebywać w dwóch różnych miejscach jednocześnie (bilokacja), przenikać przez ciała stałe (np. ściany) lub przemieszczać przez nie wszelkie przedmioty, które powiększał lub zmniejszał według swej woli. Czasami podczas eksperymentów pojawiały się duchy, które wpływały na ich dynamikę. Nie były to jednak duchy zmarłych. Co więcej Rol twierdził z przekonaniem, że zmarli nie przebywają wśród nas. To, co ludzie nazywają duchem, nie jest niczym innym, jak resztką psychiczną, którą człowiek pozostawia w momencie śmierci. Podobnie jak po śmierci ciała pozostają resztki organiczne, tak po człowieku pozostają również resztki psychiczne. Rol nazywał tę pozostałość po zmarłych "duchem inteligentnym" i wszystkie tradycje metafizyczne wiedzą o czym mowa. Według Rola każda rzecz posiada ducha, z tym, że duch człowieka jest inteligentny ze względu na zdolności wyższego rzędu, jakimi obdarzyła go natura. Relacja między Rolem i duchami nie miała absolutnie natury mediumicznej. Niewiele się ona natomiast różniła od niektórych praktyk egipskich i sumeryjsko - babilońskich.
Rol manifestował również dwa inne rodzaje szczególnych zdolności: projekcję na odległość rysunków lub napisów ( przede wszystkim grafitowych na wszelkiego rodzaju powierzchni, oraz malowanie na odległość ( możemy nazwać je telemalarstwem) - kiedy pędzle i palety unosiły się same w powietrzu i w ciągu kilku minut malowały przepiękne obrazy, z pomocą "inteligentnego ducha" zmarłego malarza (Raviera, Picassa, Goya, itd.).
Kim zatem był Rol? Był Mistrzem Duchowym, któremu rozbudzenie wewnętrznego Światła pozwoliło wyjść poza normalne, ludzkie zdolności. Jakie miał zadanie? Potwierdzić obecność Boga w epoce wielkiego materializmu, oraz zachęcać każdego człowieka do podjęcia wędrówki, której celem jest pokazanie, że boskość nie jest nieosiągalna i nie znajduje się daleko od niego, lecz jest w jego zasięgu, ilekroć zapragnie ją odnaleźć. Wskazał również na Naukę (Naukę Świętą, Harmonię, syntezę wszystkich nauk), jako Drogę, którą należy podążać:
"Miałem więc nadzieję, że to właśnie Nauka pomogła mi rozpoznać i kodyfikować te moje wrażenia, które jak sądzę posiada każdy człowiek, i to właśnie ona ujawni te zdolności i rozpropaguje je wśród wszystkich ludzi..."


DOŚWIADCZENIA


Fenomenologia Gustawa Rola dzieli się zasadniczo na dwie części: z jednej strony są to, jak sam zwykł je nazywać, eksperymenty, z drugiej zaś mamy obszerny zbiór różnego rodzaju niezwykłych wyczynów. Eksperymenty odbywały się wokół stołu, w domu jego, lub innych osób. Liczba obecnych podczas eksperymentów wahała się od pięciu do dziesięciu. "Narzędziami pracy były przeważnie białe kartki papieru extra strong i zwyczajne talie kart do gry. Kartki papieru i karty do gry były często jeszcze nowe i fabrycznie zapakowane. Niekiedy ktoś z obecnych (przeważnie sceptyk) przynosił własną, lub nowo zakupioną talię kart do gry, lub kartki papieru. Dzięki tym "narzędziom", którymi uczestnicy posługiwali się w sposób przypadkowy, według poruszanej tematyki, Rol tworzył liczne warianty ustalonego tematu, podobnie jak muzyk jazzowy improwizuje, tworząc nowy utwór, na bazie znanego jazzowego tematu. Im większa była harmonia między uczestnikami eksperymentu, tym lepsza była "muzyka"...


Remo Luigi, autor książki Gustavo Rol. Una vita di prodigi (Gustaw Rol. Życie pełne cudów), wydawnictwo Mediterranee, był obecny na wielu spotkaniach, dzięki temu wiernie opisuje typowy wieczór eksperymentów:
"Wieczory zwykle dzieliły się na dwie części: na początku konwersacja, potem eksperymenty. Rozmawiano przynajmniej przez godzinę; tematy proponował z reguły sam Rol, podejmując zagadnienia z zakresu filozofii, oraz komentując wydarzenia bieżące. Wracał również do swoich lat młodzieńczych... (...). Innymi razy żartował z zebranymi, rezygnował wówczas z poważnych tematów i opowiadał dowcipy. Umiał być bardzo zabawny. W pewnym momencie, około 23.00, kończyła się pierwsza część wieczoru. Rol proponował, by wstać z foteli i zasiąść wokół stołu, który zawsze nakryty był obrusem w kolorze zielonym, ulubionym kolorze jasnowidza, który był inspiracją dla jego pierwszych eksperymentów.
Atmosfera paranormalna rozgrzewała się dzięki kartom. Przed Rolem leżało nie mniej niż osiem tali kart do pokera, każda miała grzbiet w innym kolorze i z innym rysunkiem. Prawie zawsze były one nowe, gdyż intensywne użycie bardo łatwo je niszczyło, a poza tym chciano je zachować, gdyż stawały się swego rodzaju „świadkami” szczególnie interesującego doświadczenia z jednym lub kilkoma napisami, jakie pojawiały się pomiędzy kolorami, bez jego bezpośredniej interwencji. Zdarzało się, że Rol otwierał wieczór w następujący sposób: ustalano konkretną kartę, po czym na jej odpowiedniczce, znajdującej się w nie rozpieczętowanej jeszcze tali pojawiał się narysowany ołówkiem znak.
(…) Rzadko osobiście posługiwał się kartami. Ich tasowaniem i odkrywaniem zajmowali się goście. Doświadczenia Rola z kartami do gry – należy podkreślić, że były to eksperymenty, a nie „zabawy” – czasami następowały po sobie błyskawicznie, niczym eksplozja fajerwerków. Obserwując ich piękno i elegancję, popadało się w zachwyt, odnosząc jednocześnie wrażenie, że ma się do czynienia z czymś naturalnym i łatwym do wykonania. Przykładowo na jego polecenie tasowano siedem tali kart, po czym ktoś wybierał z ósmej tali jedną kartę, na przykład siódemkę pik. Rol przesuwał dłonią po ułożonych obok siebie taliach i odkrywał pierwszą z każdej z nich: wszystkie odkryte karty okazywały się być siódemkami pik! Albo: rozkładał na stole w formie wachlarza talię kart grzbietami ku górze. Następnie wodził po nich palcem wskazującym, po łuku, imitując ruch wskazówki zegara.
- Powiedzcie „stop” - poprosił.
Gdy ktoś z obecnych wydawał to polecenie, jego palec opuszczał się na znajdującą się pod nim kartę, którą wyjmowano z tali. Była to, dajmy na to, trójka trefl. Przed nim leżało siedem tali kart uprzednio potasowanych, grzbietami do wierzchu. Rol podnosił jedną z nich i rzucał ją szybko na stół w ten sposób, że karty rozkładały się wzdłuż linii prostej. Okazywało się, że wszystkie leżały, jak poprzednio, grzbietem do góry, poza jedną, która odsłaniała kolor: była to trójka trefl. Jeszcze nie zdążyły ucichnąć okrzyki zachwytu obecnych, gdy Rol rzucał po kolei pozostałe talie, które układały się w identyczny sposób co pierwsza, odsłaniając tylko jedną kartę: trójkę trefl”.

Pierwszą książką, w której szeroko opisuje się działalność Gustavo Rola jest Gusto per il Mistero (Upodobanie do Tajemnicy),wydawnictwo Sonzogno, 1954 rok, autorstwa Dino Segre, pseudonim artystyczny Pitigrilli. Oto niektóre doświadczenia, których był świadkiem:
„Obiecałem rzymskim przyjaciołom, że przedstawię im doktora Rola. W pierwszej chwili ten niezwykły człowiek odmówił. Potem jednak, nie chcąc sprawić przykrości przyjacielowi, zmienił swoją decyzję:
- Ale niech mnie nie proszą o doświadczenia.
- Nie poproszą cię o nie
Należało przygotować grunt. Stąd nieodłączne ostrzeżenie: Nie proście go o zrobienie eksperymentów.
Należało powiedzieć tak: „Doktorze Rol, nie prosimy pana o pokazanie nam swoich eksperymentów. Prosimy tylko o wytłumaczenie nam czym one są”.
- Co tu jest do tłumaczenia? Poślijcie kogoś niech kupi kilka tali kart – odpowiada.
Hotelowy chłopiec do posyłek biegnie po karty. Gdy wraca, obecni uczestniczą w kilku eksperymentach. Rol mówi do jednego z nich:
- Proszę włożyć do kieszeni talię kart; którą pan chce. Proszę zapiąć kieszeń. Niech pan otworzy inną talię i wybierze jakąkolwiek kartę. Proszę jej się przyjrzeć. Teraz niech pan narysuje swoim ołówkiem lub długopisem w powietrzu jakieś słowo, pański podpis, albo cyfrę. Na karcie, która znajduje się w pańskiej kieszeni, w nie rozpieczętowanej tali, a która odpowiada karcie wcześniej przez pana wybranej, znajdzie pan słowo, które napisał pan w powietrzu swoim ołówkiem lub długopisem.
Uczestnik eksperymentu wybiera kartę, np. czwórkę trefl, rysuje w powietrzu swój podpis, otwiera talię kart, którą wyjął z kieszeni, szuka w niej czwórki trefl. Na karcie widzi swój podpis złożony jego własnym ołówkiem”.

„Pewnego wieczoru znajdowaliśmy się w domu dziennikarza Enrico Gianeri-Geca.
Po kilku eksperymentach Rol powiedział:
- Gec, jest mi pan sympatyczny. Dotąd widział pan doświadczenia pierwszego i drugiego stopnia. Teraz pokażę panu coś więcej. Proszę wziąć jakąkolwiek talię kart i trzymać ją mocno w rękach. Teraz proszę powtórzyć następujące słowa. (Po czym powiedział mu formułę, której tu nie przytoczę).
Dziennikarz powtórzył ją i wszystkie karty wyrwały się z jego dłoni i poleciały we wszystkie strony, jakby eksplodował zawarty w nich ładunek wybuchowy.
- Proszę teraz podnieść którąś z kart. Co to jest?
- Dziesiątka pik”, odpowiedział Gec.
- W jaką kartę mam ją przemienić? - zapytał Rol.
- W asa kier - odrzekł dziennikarz.
- Proszę ją trzymać i powtórzyć te słowa - Rol wypowiedział jedno zdanie.
Gel powtórzył je, zbladł i musiał usiąść. Karta, którą trzymał w dłoni wyblakła, stałą się szara, na środku pojawiła się blada różowa plama, która następnie nabrała czerwonego koloru, wreszcie pojawiło się serce. Zawołaliśmy przyjaciół, grających w brydża, w pokoju obok, oraz panią domu, która w swojej sypialni pokazywała przyjaciółce ostatnie zakupy. Nikt nie wiedział o doświadczeniu, ale wszyscy na pytanie „co to jest za karta?”, odpowiadali zgodnie, że jest to as kier, identyczny tym, który znajdował się w tali”.

“Pewnego wieczoru, w gabinecie adwokatki Liny Furlan, Rol zaprosił do eksperymentu profesora Marco Trevesa, docenta uniwersyteckiego i dyrektora szpitala psychiatrycznego w Turynie.
- Do tej szkatuły – powiedział - wkładam złożoną czterokrotnie kartkę papieru i grafit z ołówka (pokazał białą kartkę i grafit). Zamykam szkatułę, a wy wszyscy połóżcie na nią dłonie. Teraz, profesorze, niech pan powie jakieś zdanie.
Profesor zacytował werset z Dantego:
- Amor che a nullo amato amar perdona.
- Podnieście dłonie, otwórzcie szkatułę i czytajcie - polecił Rol. Na kartce widniał napisany werset z Dantego.”

Dobry opis doświadczeń z kartami znajduje się w czasopiśmie Quaderni di Parapsicologia (Zeszyty Parapsychologiczne) z 26 stycznia 1970 roku, redagowanym przez dr Piero Cassoliego i Massimo Inardiego z Centro di Studi Parapsicologici d Bologna (Centrum Studiów Parapsychologicznych w Bolonii). Oto opis niektórych eksperymentów komentowanych przez dr Cassoliego: „Rol poleca mi wybrać, potasować i przełożyć talię kart, którą trzymam przed sobą. Znajduje się on w odległości ponad metr ode mnie. Każe bratu dr B wybrać z tali jedną kartę.
- Proszę rzucić ją w powietrze i pozwolić jej upaść na ziemię - instruuje.
Karta upada grzbietem do góry.
- Proszę położyć ją na stole tak, jak leży.
- Proszę wziąć inną i rzucić ją w powietrze. Tym razem karta upada na ziemię kolorem do góry: jest to dziesiątka kier.
Rol zwraca się do mnie:
- Proszę rzucić karty na stół, tak jak je pan trzyma. Rzucam je na stół. Karty upadają jedna na drugą. Wszystkie są zakryte. Okazuje się jednak, że w środku tali znajduje się jedna karta odkryta i dobrze widoczna: dziesiątka kier”.

“Rol daje mi talię do potasowania i przełożenia. Kładę ją przed sobą. W innej tali, różną techniką wskazuje się na czwórkę kier. Rol poleca mi położyć dłoń na moją talię, zamknąć oczy i postarać się zobaczyć, wizualizować zieloną czwórkę, po czym powiedzieć <>. Następnie mówi:
- Proszę przełożyć talię.
Otwieram oczy i wypełniam polecenie. Przekładam dokładnie w miejscu, w którym znajduje się czwórka kier odwrócona, to znaczy z widocznym kolorem, podczas gdy wszystkie inne karty ułożone są kolorami do dołu”.

„Każe mi wybrać talię kart, potasować ją i przełożyć, następnie mam powiedzieć jakiś numer, np. 20. Teraz zabieram dwadzieścia kart, zaczynając od góry, a pozostałe karty układam w kilka kupek. Ktoś inny wybiera jedną z kupek (on sam nigdy nie dotyka kart, które z resztą znajdują się daleko od niego).
Mówi do mnie:
- Proszę podać jakiś numer!
- Osiem - odpowiadam.
- Proszę wziąć pierwsze osiem kart z wybranej kupki.
Wypełniam jego polecenie.
-Teraz proszę położyć jedną kartę na środku i cztery wokół niej.
Wykonuję polecenie.
- Proszę położyć dłoń na środkowej karcie.
Tak robię.
- Proszę zamknąć oczy i intensywnie myśleć o zieleni…Proszę powtarzać za mną Hamma Hemma ( i inne słowa, których nie pamiętam)… Teraz proszę zebrać cztery karty, które leżały wokół środkowej…Niech pan je pokaże.
Jest to przepiękny poker asów”.

“Rol prosi panią domu, by wybrała dwie książki. Podaje mu: „Cesare Pavese: Lettere 1924 – 1944” (Cesare Pavese: Listy 1924 1944), oraz, tego samego autora „La Bella esteta” („Piękne lato”), wydawnictwo Edizioni Einaudi. Początkowo zdaje się on wątpić w powodzenie doświadczenia. Kartkuje pierwszą książkę, jakby chciał w ciągu kilku minut „posiąść” jej zawartość. Następnie prosi abym wypowiedział dowolną myśl lub pragnienie.
Mówię na głos:
- Chciałbym wrócić do Turynu.
Wówczas Rol bierze talię kart, rozkłada ją na stole kolorami do góry. Po czym wodzi palcem wskazującym od lewej do prawej po tali, prosząc panią B., aby zatrzymała go w dowolnym momencie. Trzy razy powtarza tę czynność i trzy razy pani B. zatrzymuje jego palec na kartach cztery, osiem, cztery.
Wtedy Rol mówi:
- Zajrzyjcie na stronę 484.
Otwieram książkę i czytam: „Pragniecie wrócić do Turynu!”. (pełne zdanie zaczynające się na poprzedniej stronie brzmiało: „Dziwię się bardzo, jestem zdumiony, że pragniecie wrócić do Turynu!”).
Nieco później, podczas krótkiej przerwy gawędzimy sobie i dr Inardi oświadcza:
- Jest już trzecia, a ja mam o szóstej pociąg do Bolonii. Nie ma sensu, abym szedł spać, bo nie zdołam obudzić się na czas wyjazdu. Wolę spędzić trzy godziny na stacji”.
Na co Rol mówi:
- Spróbujmy ze słowem, które tu padło. Na przykład “spać”. Zobaczymy, czy to słowo występuje w drugiej książce Pavese (i wskazuje “La Bella Estate”).
Stosujemy tę samą technikę, co w poprzednim doświadczeniu. Tym razem wskazane zostają as – dwójka – as (1-2-1). Na stronie 121 drugiej książki można przeczytać: „gli spać” (na poprzedniej stronie znajdował się początek zdania” nie mo–gli spać”)”.

W 1966 roku ukazała się książka zawierająca epizody i postaci związane z różnymi fenomenami paranormalnymi. Było to Universo Proibito (Zakazany Wszechświat) Leo Talamontiego, (wydawnictwo SugarCo editore), który opowiadał o kilku swoich spotkaniach z Rolem:
„Pierwszy raz spotkałem dr G. Rola w marcu 1961 roku. Zadzwoniłem do niego w środowe popołudnie i ustaliliśmy, że spotkamy się u niego w domu dwa dni później, czyli w piątek, o godzinie 21.30. Lecz ja antycypowałem swój wyjazd i przyjechałem do Turynu w czwartek po południu. Dopiero co wszedłem do małego hoteliku, który wybrałem na chybił trafił wśród wielu innych znajdujących się w okolicy Porta Susa, kiedy otrzymałem od niego całkowicie nieoczekiwany telefon.
- Zmieniłem zdanie - mówił Rol - proszę przyjść dziś wieczór, o godzinie, którą ustaliliśmy na jutro.
- Ale skąd pan wie, że już przyjechałem, oraz że zamieszkałem w tym hotelu?
- Rysowałem węgielkiem, kiedy moja ręka napisała automatycznie pańskie imię, dodając informację: hotel P., pokój 91.
Informacje te były normalnie dla widzącego nieznane.
Kiedy pojawiłem się w jego dom, miałem ze sobą skórzaną teczkę, w której znajdowały się różne dokumenty. Rol upomniał mnie tymi słowami:
- Widzę, że pana teczka zawiera dwa artykuły na temat telepatii; gotowe, ale nie opublikowane. To ciekawy temat.
- To prawda, ale skąd pan to wie? – zapytałem. Zanim cokolwiek dodałem, oświadczył:
- Chciałbym jednak pana ostrzec, że epizod dotyczący Napoleona, o którym pisze pan w swoim drugim artykule, zawiera nieścisłość. Mogę to panu udowodnić.
I rzeczywiście udowodnił prawdziwość swoich słów, pokazując mi niektóre teksty historyczne i odnoszące się to tej sprawy dokumenty”.

W 1975 roku Talamonti opublikował książkę pt. „Gente di Frontiera” (Ludze z pogranicza), wydawnictwo Mondadori, której cały rozdział poświęcił Rolowi. Opowiada w nim, że w 1961 roku odwiedził jasnowidza, celem zrobienia z nim wywiadu; towarzyszył mu fotograf.:
„Mój przypadkowy współpracownik nie wiedział nic o tajemniczym panu, z którym mieliśmy zrobić wywiad; można więc sobie wyobrazić, jak wielkie oczy zrobił ze zdumienia, gdy Rol, wprowadziwszy nas do swojego gabinetu, zwrócił się do niego z tymi pytaniami:
- Pan jest żonaty od kilku miesięcy, prawda? A pana żonka jest brunetką o czarnych oczach?
- Tak, ale jak do diabła…
- Chwileczkę. Dlaczego jest pan zawsze na wpół śpiący? Tak jak teraz, na przykład.

- Pan cierpi na astenię. I wie pan dlaczego? Przyczyn jest wiele, ale przede wszystkim cierpi pan na chroniczne zapalenie wyrostka robaczkowego, czyż nie tak?
- Owszem, ale skąd pan to wszystko wie? Kazał mnie pan śledzić? (…)
- Niech mi pan powie: czy to prawda, że wygrał pan w totalizatora piłkarskiego 37.000 lirów? Jednak stracił pan dużo więcej. Czy zdaje pan sobie sprawę, jaką kwotę pan stracił, grając przez wiele lat? Proszę mi uwierzyć: nie ma pan co zaprzeczać.
Tym razem zdumienie zablokowało zdolności werbalnej reakcji młodzieńca, który nie spoglądał już na Rola, lecz na mnie, swoimi rozszerzonymi oczyma pełnymi niewypowiedzianych pytań”.

Epizod z fotografem ma swój dalszy ciąg w “Universo Proibito”:
„Po tym, jak wprowadził nas do swojej dobrze wyposażonej biblioteki, poprosił nas, abyśmy wybrali tyle książek, ile chcemy do pewnego eksperymentu. Wybraliśmy na chybił trafił kilka tomów w różnych językach i poszliśmy za nim do większego pomieszczenia, gdzie nasz gospodarz zatrzymał się siedem – osiem metrów od nas. Wówczas miały miejsce wydarzenia, w które żaden pozytywista nie będzie mógł uwierzyć. Ja wskazywałem przypadkowo palcem, nie podając tytułu, którąś z książek, które młodzieniec trzymał zamkniętą w rękach, prosząc naszego gospodarza, aby „przeczytał” na danej stronie, dany wers. To samo robił fotograf, gdy przyszła jego kolej, wskazując na książki przyniesione przeze mnie.
Na każde nasze życzenie, dr Rol, pewnie i precyzyjnie, czytał w miejscu wskazanym przez nas, w zamkniętej książce, my zaś natychmiast kontrolowaliśmy poprawność jego lektury. Ani razu nie udało się nam przyłapać go na błędzie. Aby wykluczyć możliwość mentalnego narzucania nam wyboru konkretnych stron przez Rola, ustaliliśmy ich numery na bazie wartości pewnych kart wybranych na chybił trafił z dobrze potasowanych tali. Zmienialiśmy się w wyborze tekstów, powtarzając doświadczenie tak długo, aż poczuliśmy zmęczenie. Wreszcie ustąpiliśmy wobec oczywistości”.

W ten sposób kończy Talamonti ten epizod w “Gente di Frontiera”:
„Na krótko przed końcem naszej wizyty, gospodarz usiadł na chwilę przy biurku, nabazgrał coś na kartce, którą zakrył dłonią. Następnie przywołał do siebie fotografa i poprosił go, aby podał jakąkolwiek liczbę.
- Ile ma mieć cyfr?- zapytał fotograf.
- Ile pan chce - odpowiedział Rol.
- To niech będzie numer 753.
- Dziwne: właśnie tę liczbę napisałem - rzekł Rol, pokazując mu kartkę. Wszystko się zgadało”.

Pierwszą książką poświęconą całkowicie Gustavo Rolovi, i zarazem jedyną opublikowaną za jego życia, była „Rol l’incredibile” (Niesamowity Rol), (potem: Rol il mistero, Rol, tajemnica), wydawnictwo Musumeci, 1986 rok. Oto kilka fragmentów:
„Pewnego dnia zaprosiłem Rola do domu, chcąc pokazać mu obraz który właśnie nabyłem. Wiem, że nie podobają mu się niektóre trendy w malarstwie współczesnym, ale, ponieważ był wielkim znawcą sztuki, bardzo zależało mi na jego opinii.
Wprowadziłem go do salonu i powiedziałem:
- To ten obraz.
- Nie podoba mi się - odrzekł szybko Rol. - Pogryzmolę ci na nim.
Wydobył z kieszeni swój sławny ołówek i skierował go na obraz, rysując znaki w powietrzu.
- Na litość boską, nierób tego! - krzyknąłem. - Kosztował mnie kupę pieniędzy!. Rzuciłem się w kierunku obrazu, by sprawdzić, czy go nie zniszczył, ale nie zauważyłem żadnych śladów.
- Dobrze, że nie narobiłeś szkód - powiedziałem z ulgą.
- Zdejmij obraz - rzekł.
Zdjąłem go i zauważyłem na ścianie bazgraninę poczynioną ołówkiem. Rol oszczędził mój obraz, ale wyraził swoją dezaprobatę, rysując na ścianie pod nim”.

“Czasami Rol pisze na serwetkach ludzi siedzących przy stolikach obok. Robi to jednak wyłącznie za namową przyjaciół, którzy chcą się zabawić. Słyszałem, że jednym z nich jest Federico Fellini. Sławny reżyser, ilekroć przebywa w Turynie, zawsze odwiedza Rola. Potem zaprasza go na obiad i prosi o pokaz „pisania” na odległość, na serwetkach niektórych biesiadników. Rol odmawia, twierdzi, że nie może zrobić tego, czego życzą sobie inni, ale w końcu ulega namowom. Fellini wybiera panów przy kości, którzy spożywają obiad z serwetkami spoczywającymi na wystających brzuchach.
- Napisz mu jakiś zabawny epitet - doradza Rolowi.
Jasnowidz rysuje w powietrzu i na serwetce spokojnego biesiadnika pojawiają się dziwne, często uszczypliwe napisy.
Kiedy „ofiara” dostrzega obraźliwy napis, protestuje u właścicieli restauracji. Niektórzy obrażeni wybuchają gniewem, wykrzykują groźby pod ich adresem, a wówczas Fellini ma przednią zabawę.
Pewien lekarz pokazał mi serwetkę z narysowaną na niej różą w szklanym flakonie.
- Rol narysował różę - powiedział mi lekarz - która znajdowała się na naszym stoliku i podarował mi serwetkę.
Zwróciłem mu uwagę, że brakuje flakonu.
- Trudno cię zadowolić - rzekł Rol. - Podnieś serwetkę i trzymaj ją wysoko. Po czym z odległości jednego metra, na oczach obecnych przy naszym stole współbiesiadników, narysował w powietrzu wazon, który natychmiast pojawił się na serwetce, dopełniając rysunku”.


W 1999 roku Maria Luisa Giordano opublikowała książkę Rol mi parla ancora (Rol znów ze mną rozmawia), poświęconą przede wszystkim nauczaniu Rola, a w 2000 roku swoją trzecią książkę zatytułowaną Rol e un’altra dimensione (Rol i inny wymiar), wydawnictwo Sonzogno, w której przytacza liczne, niepublikowane świadectwa. Oto niektóre z nich:

„Pewnego wieczoru (Rol) oświadczył nam, że chciałby napisać ostry list do osoby, która go obraziła.
Podczas, gdy rozmawialiśmy, poruszony poprosił mnie, bym podał mu jakąś liczbę.
– Dwadzieścia osiem – odpowiedziałem.
Wówczas zwrócił się do mnie z prośbą, abym wziął do ręki jakąkolwiek książkę i otworzył ją na stronie dopowiadającej temu numerowi. Pierwszym słowem było „przebaczenie”. Oczywiście Rol listu nie napisał”.

„Przyjaciółka mojej matki, żona znanego lekarza, podczas eksperymentu zobaczyła starego woźnego ze szkoły, do której uczęszczali jej synowi, zmarłego kilka lat wcześniej. Przerażona zerwała się z miejsca, zapaliła światło i uciekła w kierunku drzwi wejściowych”.

Maria Luisa Giordano przytacza niektóre świadectwa Arturo Bergandiego, człowieka zaufanego i przez wiele lat złotej rączki w domu Rolów.
„Jakież to rzeczy działy się w tym domu! Czasami, kiedy doktor był pochłonięty malowaniem, widziałem, jak po podłodze pokoi przetaczały się wielkie, stalowe bile, które wskakiwały i zeskakiwały na kanapy i fotele. Choć byłem już do wszystkiego przyzwyczajony, to wspomniane zjawisko przerażało mnie. Biegłem wówczas po pomoc do doktora, który, niewzruszony, malował dalej.
-Ach – mówił do mnie – to nic takiego, Bergandi. To znaczy, że nie jesteśmy sami. Nie bój się.
Po jakimś czasie wszystko wracało do normalności”.

„... znajdowałem się na balkonie z kowalem, który pracował, posługując się młotkiem. W tym momencie przyszedł doktor. Żartując powiedziałem do kowala:
-Czy pan wie, że doktor mógłby sprawić, że skrzynka na narzędzia przeniknie przez ścianę? Kowal roześmiał się z ciekawością i niedowierzaniem. Wówczas Rol wziął od niego młotek i zamachnął się nim w kierunku ściany. Młotek znikł. Udaliśmy się wówczas w kierunku wejścia i zobaczyliśmy, że młotek leży na fotelu, przy rzeźbie Napoleona. Przeleciał przez trzy ściany”.

„Któregoś wieczoru musiałem pomóc doktorowi przenieść obraz do samochodu pewnej pani, która przyjechała go odwiedzić, a potem miała go podwieźć. Poszedłem z nimi do Topolino owej pani, który był zaparkowany na bulwarze. Zakłopotana kobieta powiedziała:
-Przykro mi, ale mój samochód jest zbyt mały. Może jest dobry dla profesora Valletta, ale pan nie zdoła do niego wsiąść.
-Niech się pani nie martwi – odpowiedział doktor Rol. – Wszystko da się załatwić.
Nagle stał się mały i drobny, dzięki czemu mógł bez problemu wsiąść do samochodu. Byłem osłupiały i czułem, jak drżą mi nogi”.

„Innym razem musiałem kupić lampki w hurtowni. Doktor poradził mi, abym pojechał tramwajem numer 16.
-Ale nie pierwszym, który będzie przejeżdżał – pouczył mnie – gdyż będzie miał drzwi, które nie dadzą się otworzyć.
Poszedłem na przystanek i zrobiłem, jak mi radził. Rzeczywiście, tramwaj numer 16 przyjechał pełen pasażerów, którzy przeklinali i uderzali w szyby, gdyż drzwi były zablokowane”.

c.d.n.